Po niemal sześciu miesiącach przerwy wracam z kącikiem ekspresowych filmowych recenzji. Krótka piłka, lekkostrawna forma - mam nadzieję, że znajdziecie coś, co Was zainteresuje. Zwłaszcza że tym razem wybrałem trzy pozytywne dla mnie niespodzianki.
Po kliknięciu w tytuł filmu przeniesiecie się do jego profilu na Filmwebie.
Canopy, 2013, Australia/Singapur, dramat wojenny
Reżyseria: Aaron Wilson
W rolach głównych: Khan Chittenden, Tzu-yi Mo
Singapur.
II wojna światowa. Zestrzelony australijski pilot ląduję w samym środku dżungli, gdzie po pewnym czasie spotyka rannego, chińskiego żołnierza. Mimo bariery językowej zawiązuje się między nimi nić przyjaźni, a my przez kolejną godzinę obserwujemy wędrówkę i walkę o życie, podczas której nie pada nawet jedno zrozumiałe słowo (chyba że biegle władacie chińskim). Film, którego filarami są obraz i dźwięk. Pozbawiony efektów specjalnych, dialogów i całej reszty aspektów oczekiwanych od tego medium przez zjadaczy blockbusterów. Rzecz skierowana do wąskiej grupy odbiorców i jeśli się do niej zaliczacie, to warto dać produkcji szansę. Oglądać koniecznie ze słuchawkami na uszach bądź porządnym zestawie kina domowego.
Looper, 2012, USA/Chiny, akcja, sci-fi
Reżyseria: Rian Johnson
W rolach głównych: Joseph Gordon-Levitt, Bruce Willis, Emily Blunt
Z jednej strony kino czysto rozrywkowe, z drugiej zaś nie tak głupie, by co pięć minut łapać się za głowę. Rian Johnson z rozmysłem dobrał składniki i wymieszał je w takich proporcjach, by widz przez niemalże dwie godziny ani przez moment nie poczuł się znużony. Tego było mi najwyraźniej trzeba, bo bawiłem się przednio, a z emocji niemalże obgryzałem paznokcie. Rok 2072. Podróże w czasie są już możliwe, ale z oczywistych przyczyn bardzo szybko zostają zakazane. Cóż to jednak za problem dla organizacji przestępczych, które bez ogródek wykorzystują nową technologie do eliminacji niewygodnych ludzi, wysyłając ich w przeszłość, gdzie płatni zabójcy (tak zwani Looperzy) kończą żywot nieszczęśników. Główny bohater, jeden z Looperów o imieniu Joe, rozpoznaje w jednej z ofiar samego siebie z przyszłości... Od tej chwili zaczyna się (dla widza) prawdziwa zabawa. Solidne tempo, garść prostych, ale miłych dla oka efektów specjalnych, porządna gra aktorska i ciekawie pomyślany scenariusz to największe atuty tej produkcji. Warto,
The Canal, 2014, Irlandia, horror
Reżyseria: Ivan Kavanagh
W rolach głównych: Rupert Evans, Antonia Campbell-Hughes, Hannah Hoekstra
Zaskakująco dobry i przede wszystkim rzeczywiście potrafiący wrzucić ciarki na plecy horror, którego niestety nie wszyscy byli w stanie docenić, gdyż obok wielu pozytywnych opinii znaleźć można również te wyjątkowo miażdżące (nota 1/6 na jednym z rodzimych serwisów poświęconym grozie to dla mnie czysty absurd). Głównym bohaterem The Canal jest będący z zawodu archiwistą filmowym David. Jego życie wydaje się perfekcyjne - piękna żona, syn, dobra praca... wszystko psuje się jednak w momencie zakupu nowego domu, gdzie - jak wkrótce odkrywa David - doszło niegdyś do mordu. Niedługo później potem żona bohatera znika w tajemniczych okolicznościach. Pewne wydarzenia budzą w Davidzie podejrzenia, że jest za to odpowiedzialny duch mordercy z przeszłości. Powiem krótko - w mojej opinii to jeden z najlepszych horrorów, jakie widziałem przez ostatnie dwa lata. Kavanagh wydobywa z klasycznej historii o duchach wszystko to, co najlepsze i nawet jeśli gra na schematach, to jest w stanie wycisnąć z nich coś przynajmniej pozornie świeżego. Gęsty klimat, kilka zapadających na długo w pamięć scen, niezłe aktorstwo i świetna muzyka - koniecznie!
Piotr Wysocki
"Looper" oglądałam, super film :) A "Canal" mam w planach.
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com/
Szykuj się na sporo strachu :)
UsuńNie oglądałam żadnego z tych filmów. Ostatnio prawie nic nie oglądam, tylko czytam :(
OdpowiedzUsuńA ja znów odwrotnie. Dużo oglądam, mało czytam ;)
UsuńThe Canal z chęcią obejrzę :) i podoba mi się ten filmowy kącik :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, bo niebawem pojawi się kolejna trójka mini-recenzji ;)
UsuńŻadnego nie widziałam. Do "Loopera" mnie zachęciłeś, w sumie dziś mam wolny wieczór - może obejrzę. "The Canal" też wzbudza moje zainteresowanie, choć nie przepadam za horrorami.
OdpowiedzUsuńI jak, obejrzałaś? Liczę, że tak, bo to naprawdę kawał niezłego kina :)
UsuńŻadnego z tych filmów jeszcze nie widziałam (i nie wiem, czy się cieszyć czy płakac)
OdpowiedzUsuńCieszyć, no wiesz Ty co ;) Ja bym płakał, bo to naprawdę godne uwagi tytuły :)
UsuńWidziałem tylko "Looper", który oceniam dobrze. Cieszy przy tym tytule fakt, iż Bruce Willis w końcu wypadł jak Bruce Willis, a nie jak Steven Seagel, którym staje się coraz częściej :)
OdpowiedzUsuń