W pośpiechu do raju - J.G.Ballard [Recenzja]

W pośpiechu do raju, J. G. Ballard, Książnica, 256 stron, cena: 14,90 zł

Zaczęło się od znakomitej "Wyspy". Książkę przeczytałem - ba, pożarłem - w przeciągu kilku godzin, po czym z godnym podziwu zapałem rzuciłem się w stronę laptopa, by przejrzeć oferty sklepów internetowych w poszukiwaniu pozostałych tytułów autora. A jako że w dziedzinie korzystania z wyszukiwarki Google jestem niekwestionowanym mistrzem, to już kilka dni później listonosz przytargał do mojej domowej biblioteczki cztery książki z wytłoczonym na okładce nazwiskiem Ballard

Poniżej znajduje się zbędna dygresja - bez wyrzutów sumienia możecie przejść do kolejnego akapitu

W krótkim czasie przerobiłem jedną, następnie drugą, a na blogu... no właśnie - głucha cisza. Żadnych opinii, żadnych rekomendacji. Nic. I nie, wcale nie z powodu nędznej ich jakości, sami przecież wiecie, że nad kiepskimi książkami pastwię się z dziką przyjemnością ;) Jednakże obok tytułów, o których potrafię pisać niemal bez końca, znajdują się te niezwykle ciężkie do ugryzienia. Takie, przy których mam w głowie czarną otchłań i przez pół godziny gapię się jak bęcwał w migający na ekranie monitora kursor, nie będąc w stanie wykrzesać z siebie choćby jednego sensownego zdania. Przerastają mnie. I coś takiego ma miejsce właśnie przy próbach omówienia przeczytanych powieściach Ballarda. Najprawdopodobniej jestem zbyt tępy, by przełożyć na słowa myśli, które towarzyszyły mi lekturze. W ramach wyzwania, a przy okazji wdeptania własnego poczucia wartości w ziemię (no co, czasem trzeba postawić się do pionu), postanowiłem mimo wszystko wyrzucić z siebie kilka zdań na temat W pośpiechu do raju.

Doktor Barbara Rafferty to bez reszty zaangażowana w ochronę ginących albatrosów wybijanych masowo podczas budowy baz wojskowych na Pacyfiku. Udaje się jej zgromadzić fundusze i śmiałków, którzy gotowi są wyruszyć z nią na ocean, aby odbić z rąk Francuzów wysepkę, na której wielkie ptaki zakładają gniazda. Determinacja członków wyprawy i poparcie opinii światowej sprawiają, że kolejny szturm na wyspę kończy się sukcesem. Pojawia się szansa na stworzenie ekologicznego raju w miejscu, które miało stać się francuskim poligonem atomowym. Jednak w czasie budowy rezerwatu wolnego od eksperymentów nuklearnych, turystyki i zanieczyszczeń środowiska ekolodzy-zapaleńcy uświadamiają sobie, że wydarzenia przybierają niespodziewany obrót, a ich przywódca, dr Barbara, ma być może zupełnie inne plany.

Ballard sięga po nieustannie aktualny temat ochrony środowiska, przekuwając go w swój charakterystyczny sposób na historię, gdzie pierwsze skrzypce grają ludzkie słabości oraz ich destrukcyjne konsekwencje. Nie jest to kolejna banalna historyjka o zapalonych miłośnikach ginących gatunków flory i fauny w starciu z Tymi Złymi Ludźmi, czego można by się zresztą spodziewać po streszczeniu fabuły na ostatniej stronie okładki, gdyż opowieść bardzo szybko skręca w dość niepokojące rejony i nie zwalnia w brnięciu głębiej aż do samego finału. Wydźwięk tej książki jest skrajnie pesymistyczny - raj na ziemi to ułuda, a władza budzi w ludziach najgorsze instynkty, uwypuklając ich najpodlejsze cechy osobowości. 
Zamysł bardzo dobry, a jak z jego realizacją? Czytelnicy zarzucają Ballardowi przede wszystkim zaludnienie książki całą masą nieciekawych, bezbarwnych i irracjonalnie zachowujących się bohaterów, z czym jednak nie do końca potrafię się zgodzić. Są to w końcu ludzie odcięci od świata, zmęczeni pracą fizyczną, ciągłym głodem, ale i trawieni rozmaitymi chorobami oraz niepokojem co do najbliższej przyszłości. Wynikające z tego zmiany w postępowaniu i sposobie myślenia tymczasowych mieszkańców wysepki nawarstwiają się stopniowo, a choć mocno (bardzo mocno) odstają od powszechnej definicji normalności, da się je bez większych problemów przyjąć nawet podczas gorączkowego, halucynacyjnego finału. Moim głównym zarzutem w kierunku powieści będzie tempo jej akcji. Książka nie jest długa, mieści się na nieco ponad 250-ciu stronach, ale czyta się ją potwornie wolno. Ciężkawy styl, senny, lepki klimat i pewna przewidywalność zdarzeń nie sprawiają, że jest to lektura, którą można się zachłysnąć. Czytanie momentami męczy, lecz wbrew wszystkiemu po skończeniu towarzyszą pozytywne odczucia. Te zaś, co jest dla mnie dosyć zaskakujące, wzrastają wprost proporcjonalnie do czasu, jaki minął od odłożenia książki na półkę. Choć upłynęło już wiele miesięcy, w głowie wciąż wyraźnie maluje mi się wiele plastycznie opisanych scen, a całość pozostawiła po sobie poczucie dobrze spędzonego czasu. To jedna z tych opowieści, które nazywam granatami z opóźnionym zapłonem. I z tej też przyczyny polecam, choć, z uwagi na trudną przyswajalność, wyłącznie czytelnikom zapoznanym już z twórczością Ballarda. Jeśli go nie znacie, sięgnijcie na początek po znakomitą, nieco bardziej przystępną "Wyspę".


Piotr Wysocki

Komentarze

  1. Hej Piotr z twórczości Ballarda to czytałam tylko "Imperium Słońca". Wydaje mi się, że jego styl pisania wymaga od czytelnika przemyśleń. To nie jest tak, że jego książki czyta się jednym tchem, a nazajutrz się nie pamięta co się czytało i o czym, Chyba taki jego urok:))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz