The Gate / Wrota (1987) [RECENZJA]


 Horror z 1987 roku w reżyserii Tibora Takacsa (facet tworzy do dziś, choć sądząc po tytułach jego dziełek [Tornado w Nowym Jorku, Lodowe Pająki, Megawąż...], jest to nisza w niszy). Fabuła prosta. Jest sobie chłopiec. Chłopiec ma siostrę, starszą, i najlepszego przyjaciela, nieco przemądrzałego okularnika kochającego... nie, nie czytać, a słuchać ostrej muzyki, co zresztą okaże się istotne dla rozwoju wydarzeń. I teraz tak, na podwórku domu bohatera, Glen mu na imię, rośnie ogromne stare drzewo. Jednej nocy uderza w nie piorun, a następnego ranka zjawiają się panowie, którzy drzewo to wycinają. Zostaje po nim dziura, będącą właśnie tytułowymi wrotami, przez które mogą wedrzeć do naszego świata prastare demony. A jak mogą, to i się wedrą, jakże by inaczej. Traf chce, że rodzice Glena na kilka dni wyjeżdżają, więc losy świata zostają oddane w ręce trójki młodocianych.

Jak więc widzicie, to horror młodzieżowy, bo z młodzieżą w rolach pierwszoplanowych, a i samych wywołujących gęsią skórkę scen jak na lekarstwo. Co nie znaczy, że nie warto, wręcz przeciwnie, warto przekroczyć Wrota choćby dla cieszących takiego starego trepa jak ja poklatkowych efektów specjalnych przedstawiających harce demonów, tych małych i dużych. Są urocze, te efekty, choć i potworki rozgrzeją niejedno serducho wychowane na kinie z lat 80' i 90'. W filmie dzieję się dużo, powiedziałbym nawet, że za dużo, bo druga połowa seansu to niekończąca się akcja, ale takie już uroki tego typu kina. Widziały gały, co brały ;)

Warto dla atmosfery, efektów specjalnych i kilku naprawdę udanych sekwencji. Dla mnie mocne 6/10.


*źródło plakatu: filmweb.pl, zrzut ekranu produkcji własnej

Komentarze