Główna bohaterka „Martwych zwierząt”, Ava, to trzynastoletnia dziewczynka o nieszablonowym zainteresowaniu – fascynuje ją śmierć i rozkład. Jej osobliwe hobby polega na badaniu martwych zwierząt, najczęściej tych, które zginęły pod kołami samochodów. Pewnego dnia natrafia jednak na coś znacznie bardziej przerażającego – ludzkie ciało. Szybko rozpoznaje w nim zaginionego od kilku dni rówieśnika i domyśla się, że jego śmierć nie była przypadkiem. Ktoś go zamordował. A to dopiero początek – niedługo później ginie kolejny chłopiec. Wszystko wskazuje na to, że w okolicy grasuje seryjny zabójca.
Debiutancka powieść Marie Tierney ma kilka naprawdę mocnych stron. Historia jest gęsta i szybko zaczyna wciągać, a opisy miejsc, postaci i wydarzeń są niezwykle sugestywne i niemal filmowe – bez trudu można wyobrazić sobie każdą scenę jako fragment serialu czy filmu (choć na razie o takowych planach nie słyszałem, to nie zdziwię się, jak niebawem coś w tej kwestii na światło dzienne wypłynie). Narracja jest płynna, a zmiana perspektywy między Avą a prowadzącym śledztwo detektywem Sethem Delahay nadaje historii dynamiki, przy której trudno choćby przez moment odczuwać znużenie. Kolejne rozdziały połyka się błyskawicznie – są krótkie (blisko 100 rozdziałów na 448 stron) i dobrze rozplanowane. Co równie istotne, zagadka kryminalna poprowadzona jest uczciwie wobec czytelnika – autorka nie stosuje tanich chwytów, nie serwuje nagłych zwrotów akcji, których nie sposób było przewidzieć. Już umiarkowanie uważny czytelnik ma szansę w 2/3 objętości powieści samodzielnie odgadnąć, kto kryje się za zbrodniami.
Nie wszystko jednak zagrało mi w tej powieści na czystej nucie. Główna bohaterka, mimo bardzo młodego wieku, dziecko jeszcze, jest przedstawiona niczym chodząca encyklopedia i doświadczony w bojach detektyw w jednym. Brakuje jej emocjonalnej wiarygodności – jest nieustraszona, nie daje się nikomu zagiąć, a detektyw Delahey słucha jej jak wyroczni i w zasadzie pozwala prowadzić swoje prywatne śledztwo, bo większość przełomów w sprawie wynika z jej spostrzeżeń i odkryć. Przypominam, że cały czas jest mowa o aktywnie działającym seryjnym zabójcy dzieci. Ava to postać, w którą trudno bez zawieszenia niewiary uwierzyć, bo sprawia wrażenie mocno przerysowanej.
Zabrakło mi także głębszego uzasadnienia istnienia niektórych wątków oraz motywacji części bohaterów. Przewija się ich przez książkę naprawdę sporo – kilkadziesiąt postaci – i gdybym nie zaczął ich sobie spisywać, w pewnym momencie zupełnie bym się pogubił. Owszem, nie wpływa to znacząco na główny wątek, ba, sam fakt wprowadzenia tylu postaci pogłębia go, ale ostatecznie zostawia po sobie pewne poczucie fabularnego niedomknięcia.
Podsumowując – mimo kilku zgrzytów „Martwe zwierzęta” to solidny, rzetelnie napisany debiut. Autorka ma wyrazisty styl, dobre ucho do dialogów i potrafi opowiedzieć historię, która trzyma w napięciu. Pytanie tylko, do kogo ta książka jest skierowana? Miłośnicy mrocznych kryminałów czy thrillerów mogą mieć problem z zaakceptowaniem głównej bohaterki rodem z młodzieżówki, natomiast dla młodszych czytelników jest to prostu zbyt ciężka i obrazowa lektura. Czyta się dobrze, miejscami nawet bardzo dobrze i na tle zasypujących półki księgarni kolejnych "oszałamiających debiutów" ten wyróżnia się bardzo na plus. Polecam, ale do zachwytów się nie dołączam.
Komentarze
Prześlij komentarz