Target [PC] [Recenzja]

Target, producent: De Lyric Games, FPP, PC

Wyprodukowana przez firmę De Lyric Games pierwszoosobowa strzelanka, w której biegamy (i okazjonalnie jeździmy motorem) po naszych polskich drogach i budynkach. Fajne? Pewnie, że fajne. Choć mogę tak mówić tylko z sentymentu. Jest to jeden z tych tytułów, które kupiłem jeszcze zanim miałem komputer (drugi, bo pierwszy pierdyknął na amen, a na kolejną maszynę musiałem czekać kilka ładnych lat). Target dołączany był w pełnej wersji do jednego z numerów magazynu Gry Komputerowe. Nabyłem wersję bez płyty CD, ale przeglądając czasopismo w drodze do domu mój wzrok padł na screeny z Targeta... Przepadłem. Bieganie z bronią palną po tak swojskich miejscówkach zawsze było moim marzeniem (uch, jak to brzmi!). Szybko zawróciłem i poprosiłem o nowe Gry Komouterowe raz jeszcze, tym razem z krążkiem. Teraz wystarczyło tylko poczekać na nowego PeCeta...

PeCet, za sprawą wujka, pojawił się kilka miesięcy później. Zgadnijcie, co odpaliłem na pierwszy ogień. Otóż to, Targeta właśnie. Nie muszę chyba dodawać, że gra szalenie mi się spodobała. Cisnąłem w nią (z bratem na zmianę) przez długie miesiące. Nie tak dawno temu postanowiłem spróbować swych sił raz jeszcze, tym razem na poważnie, ukończyć każdą misję. Opinia ta nie jest więc jedynie spisem wspomnień, a świeżą relacją ;-) O fabule nie będę się rozpisywał. Szkoda miejsca, a historia nie jest ani specjalnie ciekawa, ani rozbudowana. Ba, nie dostajemy nawet żadnego intro, które pokrótce zarysowałoby naszą sytuację. Gra się zaczyna, stoimy w jakimś domu (własnym, jak się okazuje) i po krótkim błąkaniu się po okolicy trafiamy w końcu do pubu, gdzie od pewnego jegomościa przyjmujemy zlecenia. Krótki monolog, polotu i konkretów brak, a potem lecimy wypruć flaki kilkudziesięciu Złym Ludziom.
Ale, ale... wróćmy się odrobinę. Na początku wybieramy jednego z kilku bohaterów. Jest to o tyle istotne, iż każda z postaci dysponuje nieco innym uzbrojeniem i statystykami (!). Pistolety, karabiny, strzelby, miotacze ognia, granaty... jest nawet łom i zdalnie sterowanie bomby. Jeśli chcemy poznać uzbrojenie w całości, nie pozostaje nic innego, jak kilkakrotne ukończenie rozgrywki. Spryciarze!
Podczas misji okradamy zmarłych, a znalezioną gotówkę możemy upłynnić pomiędzy misjami u handlarza we wspomnianym już wyżej pubie o swojsko brzmiącej nazwie Scyzoryk.
Używamy tych wszystkich broni przeciwko kilku rodzajom przeciwników. Wielu ich nie ma, przez co często mamy wrażenie walki z klonami. Któż by się jednak tym przejmował. W Duke Nukem 3D rodzajów maszkar było mniej, a grało się (i wciąż gra) wyśmienicie. Zginąć w Targecie jest stosunkowo łatwo, a etapy są dosyć zakręcone, często zapisujcie więc stan gry. Dziś, po latach zbierania doświadczenia, ukończyłem całość bez większych problemów, gdyby jednak coś, to kilka stopni skomplikowania sprawia, że każdy odnajdzie się podczas rozgrywki. 

Do przejścia 10 misji, pamiętajcie jednak, by nie przerywać ich w trakcie, gdyż kilka takich wpadek i gra brutalnie się kończy (nikt nie lubi partaczy). A na koniec piękne i długie outro... nie, żartuje, na końcu, tak jak i na początku, nie ma nic. Żadnej nagrody za włożony trud. To chyba jedna z największych wad tej gry. Co jak co, ale intro i outro być powinno. Byle jakie, ale powinno. 

Wstawaj, walcz jak na mężczyznę przystało!
Grafika przeciętna, oparta na bitmapach, ale klimatyczna. W końcu gdzie indziej można zobaczyć nasze polskie blokowiska i inne znajome elementy otoczenia? Animacje, mam tu na myśli zwłaszcza wrogów, szczątkowe. Ci poruszają się jak kukły, słabo reagują na przyjmowany śrut (w dodatku czasem trzeba naprawdę dużo go w nich władować), a ich inteligencja właściwie nie istnieje. Stoi taki na środku pomieszczenia, pruje w nas, i tyle, żadnej inwencji, ukrywania się za węgłem, czegokolwiek. Zabawne są zwłaszcza sytuację, gdy na przykład dzierżący bazooke jegomościa uśmierca nią sam siebie. To się nazywa spryt! Muzyka całkiem fajna, instrumentalna, kilkanaście utworów zapisanych w formacie CD-AUDIO.
Ogromnym plusem jest (był) tryb podzielonego ekranu. Rozegrałem dzięki niemu lata temu setki partyjek z bratem. Emocji i śmiechu było co nie miara. Map trochę jest, kilka ciekawych, kilka takich sobie, ale na brak wyboru narzekać nie można. 

W sumie mogę rzec tylko tyle - dobre, bo polskie! :-)


Piotr Wysocki

Komentarze

  1. Ja znałem i trochę nawet grałem z kolegami na podzielonym ekranie (zdaje się, że mieliśmy wówczas demo). Sama gra wyglądała raczej przeciętnie, chociaż bawiłem się wtedy przy niej nie najgorzej. Pełną wersję z Gier Komputerowych posiadam, niedawno nawet ją uruchomiłem, ale po kilku minutach zrezygnowałem z dalszego grania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja w grudniu przysiadłem po raz enty. I ukończyłem. Ale tak to już jest, gdy przez gracza przemawia nostalgia ;-)

      Usuń

Prześlij komentarz