Czarna Bezgwiezdna Noc, Stephen King, wydawnictwo: Albatros, 488 stron
Obok typowych zbiorów opowiadań, składających się z kilkunastu bądź większej ilości tekstów, King wypuszcza od czasu do czasu coś, co można nazwać zestawem mini-powieści. Najprawdopodobniej są to historie, które wymknęły się Stephenowi spod kontroli i gdy w końcu uzbiera cztery sztuki takich tworów, dostajemy je zamknięte w jednej książce. Poprzednie - "Cztery pory roku" i "4 po północy" - darzę sporą dawką sympatii, stąd też na "Czarną Bezgwiezdną Noc" czekałem z wywieszonym jęzorem i ogromnymi nadziejami. I choć w takich przypadkach często bywa, że ostatecznie odczuwam zawód, tu wyjątkowo ciężko jednoznacznie określić mi końcowe wrażenia. Postaram się dojść z nimi do ładu właśnie podczas pisania tej recenzji.
1922 |
Zacznijmy może od tego, że zbiór zawiera tylko trzy minipowieści, a czwarty tekst jest ni mniej ni więcej, jak krótkim, niepasującym raczej do pozostałych tytułów opowiadaniem. Zamiast jednak marudzić, skupmy się na mięchu. Pierwsza i najdłuższa zarazem nowela nosi tytuł "1922". Rozpoczęcie solidne, gdyż historia ta przypadła mi do gustu, jednak danie główne czekało w dalszej części książki. W każdym razie, 1922 opowiada o małżeństwie farmerów. Żona, otrzymawszy w spadku kawał ziemi, postanawia go sprzedać i wyjechać do miasta, co nie w smak jest jej drugiej połówce, mężczyźnie, którego korzenie tkwią właśnie w tym miejscu, na wsi. Różnica poglądów doprowadza do rozpadu małżeństwa, a w rezultacie zbrodni. Czyta się to bardzo dobrze, a niektóre sceny zapadają w pamięć na długo, całość jednak sprawia wrażenie odrobinkę zbyt rozwleczonej. Lekturę musiałem rozłożyć sobie na kilka podejść, co jednak jest w moim przypadku rzeczą często spotykaną i w sumie jeszcze o niczym nie świadczy. Pozytywne odczucia podkopywane są poza tym kilkoma nie do końca pasującymi do moich wyobrażeń fabularnymi rozwiązaniami, wciąż jednak, pomimo mojego wrodzonego marudztwa, 1922 uznaje za dobry kawałek prozy z dreszczykiem.
Następnie trafiamy na "Wielkiego kierowce", opowiadanie o pisarce, która wracając z autorskiego spotkania do domu wybiera drogę na skróty i trafia prosto w sidła psychopaty. Mocne, zaskakujące, trzymające w stałym napięciu i bardzo przekonująco oddające odczucia osoby stojącej oko w oko ze śmiercią. Wydarzenia obierają dość nieoczekiwaną trasę, dzięki czemu lektura noweli od początku do końca dosłownie przykuwa dłonie do książki. Objętość skrojona idealnie, nie ma czasu na nudę i kontrolowanie ilości stron do finału.
Trzeci tekst to "Dobry interes", historia umierającego na raka faceta, który nagle dostaje możliwość ozdrowienia i odmiany swojego życia na lepsze. W zamian jednak komuś, kogo on sam wskażę, życie mocno się spapra. Zamysł niezbyt oryginalny, ale zrealizowany dobrze, bardzo po Kingowsku, aczkolwiek tym razem bez większego bum na zakończenie. Krótkie, przyjemnie niepokojące w odbiorze, ale odstające nieco (zwłaszcza tematycznie) od pozostałych kawałków w Czarnej Bezgwiezdnej Nocy.
Na sam koniec czekało mnie spotkanie z "Dobranym małżeństwem", najlepszą moim zdaniem nowelą z całego zbioru. Najlepszą, choć tylko do czasu, gdyż w pewnej chwili następuję pewien zwrot akcji, który - oczywiście w moim odczuciu - rozbija gęstą atmosferę na drobne kawałki. Historia na zawsze aktualny temat, którego zawrzeć można w jednym krótkim, brzmiącym mniej więcej tak pytaniu: jak dobrze znamy siebie nawzajem? Okazuje się, że w gruncie rzeczy wcale, gdyż nawet współmałżonek, z którym główna bohaterka żyje od lat, może okazać się... seryjnym mordercą. Pierwsza połowa jest znakomita, niezwykle sugestywna i cholernie przekonująca. Później jednak całe mozolnie budowane napięcie nagle gdzieś się ulatnia i końcówkę czytałem już ze zwyczajnym zainteresowaniem, wcale nie siedząc na krawędzi fotela. Trochę szkoda.
Zbierając to wszystko w całość pozostaje mi proste stwierdzenie, iż Czarna Bezgwiezdna Noc to cztery dość udane opowieści. Żadna z nich nie jest pozbawiona wad, ale czyta je się bardzo dobrze i nierzadko w ogromnym psychicznym dyskomforcie (uwielbiam to!). King jak zawsze umiejętnie i z niesamowitą dbałością oddaje ludzkie myśli i odczucia towarzyszące ekstremalnym sytuacjom. I to jest niewątpliwy plus tej książki. Mamy tu do czynienia z potworami, jednak nie z innych planet, a tymi, które potrafią tkwić w nas samych. Co zawsze strasznie mnie fascynowało i wciąż fascynuje. Czy warto? Jeśli lubisz pisarski styl Kinga, to tak, zdecydowanie. Jeśli przemknęło Ci kiedyś przez głowę pytanie, co może siedzieć w głowie mordercy albo jak reagują zwykli ludzie na wyrządzone przez siebie zło, to też warto. Kawał porządnej literatury, po którą warto sięgnąć.
Piotr Wysocki
Nie wiem, jak to zrobiłam, ale jeszcze nie czytałam :)
OdpowiedzUsuńTo tak jak ja :)
UsuńDo szybkiego nadrobienia!
UsuńZdecydowanie wolę pełnometrażowe powieści aniżeli antologie. Ponadto ostatnio jakoś postanowiłam ,,odpocząć'' od Kinga, gdyż zaczęło mnie odrobinę drażnić jego tzw. wodolejstwo.
OdpowiedzUsuńOd czasu do czasu i antologia dobra, King tak często znów ich nie wydaje :)
UsuńKing wciąż przede mną
OdpowiedzUsuńI nie tylko przed tobą. Z Kinga znam jedynie "Miasteczko Salem" i uważam, że to za mało. Zdecydowanie za mało.
UsuńBa, przy ilości ponad sześćdziesięciu książek z nazwiskiem King to zdecydowanie mało ;)
UsuńZ wszystkich zbiorów minipowieści Kinga najwyżej cenię sobie "4 po północy", ale ta jest tuż za nią. Moim zdaniem to taka inspiracja problematyką często poruszaną u Ketchuma - straszenie destrukcyjną naturą ludzką, w dodatku jak dla mnie znakomicie napisane. Co tu dużo mówić - świetna pozycja, i tyle;)
OdpowiedzUsuńMusiałbym wszystkie trzy zbiory przeczytać jeden po drugim, pomiędzy nimi były kilkuletnie przerwy, przez co na chwilę obecną wydaje mi się, że najlepsze z nich to "4 pory roku" :) Znakomicie napisane, z tym nie da się kłócić :)
UsuńKinga czytałam tylko Cujo, bardzo mi się podobało. Teraz też przeczytam
OdpowiedzUsuńCujo jest często krytykowany, sam jednak książkę bardzo lubię :)
UsuńJak nadrobię trochę kingowskiej klasyki i kilka moich osobistych 'must read' (Wielki Marsz, Dolores Claiborne), to pewnie przeczytam "...Noc", bo już mnie zaciekawiła w otoczeniu bibliotecznych regałów ;)
OdpowiedzUsuń"4 po północy" nie znam, ale "Cztery pory roku" wspominam bardzo dobrze, przede wszystkim ze względu na "Zdolnego ucznia" i "Ciało" (Rob Reiner stworzył na jego podstawie cudowny film - "Stand by me").
I małe spostrzeżenie: ostatnie słówko w recenzji zmień np. na "sięgnąć". Nie można chwycić "po coś", raczej coś lub za coś :) Ale to tylko małe niedopatrzenie, recenzja bardzo ciekawa.
"4 po północy" wypada słabiej na tle "4 pór roku", ale to wciąż zbiór wart uwagi :) A "Stand by me" uwielbiam, znakomity film.
UsuńDzięki chłopie, moje teksty pełne są rozmaitych buraczków i jestem wdzięczny za każde wychwycenie błędu :-)
Ktoś wspomniał o wodolejstwie Kinga. Herezja! Mi też na początku wydawało się, że facet przesadza, ale po kilku jego dziełach stwierdzam z całą odpowiedzialnością, że to jeden z większych uroków tego autora. Wymyślić straszną historię i opakować ją w jako taką epikę potrafi wielu. Ale tylko garstka (a wśród nich King) potrafi stworzyć wokół fantastycznych wydarzeń otoczkę tak głęboką w szczegóły, że czytelnik wpada do środka świata przedstawionego i tkwi w nim, póki nie skończy książki. Co do finałów, mam podobne do autorki recenzji zarzuty. Jakby Król całą energię włożył w budowanie napięcia, a na koniec czegoś brakuje. Ostatnio w ogóle jakby zmiękł, robi się optymistyczny. Choćby zakończenie "Doktora Snu", z happy endem prawie jak z "Harry`ego Pottera".
OdpowiedzUsuńOtóż to, "Doktor Sen" wyraźnie Kingowi nie wyszedł, choć przy moim nastawieniu do niego, książkę i tak przeczytałem z dziką przyjemnością ;) Opinii na temat rzekomego wodolejstwa mogę tylko przybić piątkę - to jeden z głównych atutów Kinga.
UsuńNie ma problemu :)
OdpowiedzUsuńTen wpis aż się prosi, żeby go dodać do moich wyzwań: Czytam lit. ameryk i Czytam Kinga :P;);D
OdpowiedzUsuńOczywiście nic na siłę, ciesze się, że jednak się nie rozczarowałeś. Czy ja mam ją na półce? Aż idę zerknę - kurczaki, nie mam :(
A ja tak kocham opowiadania i tak mnie pięknie nęcisz tą recenzją! To nie fair :)) hłe hłe.
Pozdrawiam.
Oj zachęciłeś mnie! :3
OdpowiedzUsuńMuszę jej poszukać :)
Z Kinga czytałam tylko "Lśnienie", choć mam w rodzinie fanatyczkę tego autora, więc zawsze mogę sięgnąć po kolejne książki i planuję w tym roku się tym zająć :)
OdpowiedzUsuńOpowiadań wprawdzie niezbyt lubię, ale Kinga oswajam i raz na jakiś czas zabieram się do niego, myślę, że w jego przypadku to może si udać, bo jeszcze bywa, że jego pełnometrażowe potrafią mnie znudzić ;/
OdpowiedzUsuńCzuję, że do Kinga muszę nieco dorosnąć.
OdpowiedzUsuńJako nastolatka nie czuję się jeszcze w pełni sił, by zmierzyć się z horrorem ;/
Niewiele książek Kinga mi już zostało do przeczytania:( Dokończyć Mroczną wieżę, Yojland i Dallas'63. Z tego co wiem, ostatnia pozycja to perełka, więc zostawiam na koniec:) No i zostały mi wszystkie jego opowiadania:D Na pewno przeczytam, chociaż opowiadania to nie jest moja ulubiona forma literacka. Ale to King, więc muszę:)
OdpowiedzUsuńLubię Kinga i podczytuję od czasu do czasu, ale w obliczu tego wszystkiego, co on naprodukował, nie będąc wściekłą fanką, naturalne jest, że omijam tego typu zbiorki i staram się raczej sięgać po kluczowe powieści.
OdpowiedzUsuńStąd bym najchętniej sięgnęła po "Wielkiego kierowcę" z dwóch powodów: uwielbiam, jak bohaterami są psychopaci lub pisarze, a jedno z drugim daje super mieszankę - jak w Misery :)
Kinga uwielbiam, dlatego zdecydowanie to coś dla mnie ;)
OdpowiedzUsuńWypadałoby mi wreszcie zajrzeć chociażby do jednej książki Kinga. Zabieram się już tyle czasu i marudzę, że powinnam... nawet na półce leżą dwa zbiory opowiadań, a tu ciągle weny na czytanie Kinga brakuje ;/
OdpowiedzUsuńLeży na półce... Czeka... Muszę sięgnąć wreszcie. :>
OdpowiedzUsuńKinga nic nie czytałam, ale po recenzji Basi mam ochotę na ,,Wielki Marsz":)
OdpowiedzUsuńKing - niby marka sama w sobie a ja nadal w tyle, przez jedno opowiadanie o wilkołaku, które potwornie mnie zniechęciło. I ciągle obiecuję sobie, że już sięgam, już nadrabiam, ale nic.
OdpowiedzUsuńNiestety jeszcze nie czytałam tej książki Kinga, ale wszystko przede mną :) Cieszę się, że Twoja recenzja należy do tych pozytywnych, bo już różne czytywałam.
OdpowiedzUsuńJa muszę się przyznać, że jeszcze nigdy za żadną pozycję, którą naskrobał Stephen King się nie wzięłam. Oczywiście wiem, że to coś czego wręcz nie powinno się wybaczać, ale człowiek to istota, która czasem zbacza z klasyki i pcha się w gąszcze książek mniej znanych. Nie mniej jednak popełniamy błędy :D Może... pomógłbyś mi i powiedział od czego warto zacząć? O ile jest taka pozycja.
OdpowiedzUsuńJa miałam mieszane uczucia jednak przyznam, że książka mi się podobała :) Może drażniło mnie to, że każde opowiadanie to odrębna część tej propozycji,a więc miałam "mało Kinga w Kingu" :D aż mnie natchnęło na "pokój 1408" na dzisiejszy wieczór :D
OdpowiedzUsuńAj a my się z Panem Kingiem jakoś nie możemy polubić :)
OdpowiedzUsuńNiedawno przeczytałam i przyłączam się do pozytywnych opinii. Jak za opowiadaniami Kinga nie przepadam (z kilkoma wyjątkami), tak te akurat wciągnęły mnie niesamowicie.
OdpowiedzUsuńOooo, w zasadzie mój ulubiony zbiór w dorobku Kinga. :) "1922" ubóstwiam. :)
OdpowiedzUsuńMoże być ciekawa. Poszukam w bibliotece :)
OdpowiedzUsuńPo książki Kinga zazwyczaj warto sięgać;) Czytałam, nawet posiadam własny egzemplarz, podobało mi się. Nie czepiałabym się tak bardzo jak Ty (a to dziwne, bo marudzić lubię;)
OdpowiedzUsuńNie czytałam, nie widziałam, muszę zdobyć, zachęciłeś mnie!
OdpowiedzUsuńKinga przeczytałem tylko "Lśnienie" i " Joyland " . Trzeba jednak przyznać, że warto sięgać po jego książki. Świetny pisarz. Nie da się tego ukryć. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń