Syreni Śpiew - Val MacDermid [Recenzja]

Syreni Śpiew, Val MacDermid, wydawnictwo: Próśzyński, 408 stron

Val MacDermid to pochodząca ze Szkocji autorka kryminałów, o której nazwisko w ostatnich latach często się potykałem. Nigdy jednak nie przyszło mi na myśl, by zasmakować w jej twórczości. Instynkt podpowiadał, że to coś, co z dużym prawdopodobieństwem nie powali mojego gustu na kolana. Okazja do zweryfikowania tych przypuszczeń przyszła wraz z zeszłorocznym otwarciem firmowej księgarni Prószyńskiego, kiedy to z tej też okazji każdy posiadający wrzucane do skrzynek pocztowych zaproszenie mógł za darmo zgarnąć jedną z wybranych przez wydawnictwo książek. Pośród nich znajdował się Syreni Śpiew, którego to po kilku minutach szperania stałem się nowym właścicielem. Książka poleciała na sięgający sufitu stos i sięgnąłem po nią dopiero kilka miesięcy później. Oto wrażenia.

Zanim jednak przejdę do konkretów, wypada rzucić jeszcze jednym zdaniem na temat autorki. Do dnia dzisiejszego wyszło spod jej pióra blisko 30 powieści, które zostały przetłumaczone na tyleż języków, czyniąc ją jedną z bardziej rozpoznawalnych twarzy poruszających się w tłumie autorów kryminałów. 
Syreni Śpiew jest pierwszą odsłoną z siedmioczęściowego już cyklu powieści z Tonym Hillem i Carol Jordan w rolach przewodnich. 

Akcja książki rozgrywa się w Wielkiej Brytanii. Poznajemy wspomnianego już przed chwilą z nazwiska doktora Tony'ego Hilla, psychologa sądowego specjalizującego się w tworzeniu profilów psychologicznych przestępców. Policja zgłasza się do niego z prośbą o pomoc w schwytaniu seryjnego mordercy, którego media ochrzciły mało wyszukanym mianem "Homobójcy", jako że ciała swoich ofiar porzuca w najbardziej charakterystycznych miejscach spotkań homoseksualistów. Zwłoki są zawsze brutalnie okaleczone i noszą ślady wymyślnych tortur. Śledztwo nie przynosi oczekiwanych rezultatów i praca policji staje w miejscu. Sprawia to, że decydują się na wsparcie Hilla, mając nadzieję iż ten, korzystając ze swych umiejętności, podsunie im jakiś sensowny trop. Sprawa przyjmuje jednak zupełnie nieoczekiwany kierunek...

Val MacDermid
By mieć z głowy te mniej przyjemne aspekty, zacznijmy od słabszych stron powieści. Z miejsca stwierdzam, że to niezłe czytadło, aczkolwiek kilka rzeczy podczas jego konsumpcji odrobinę raziło. Przede wszystkim myślę tu o schematycznie rozrysowanych bohaterach, którzy prowadzą między sobą równie sztampowe, zupełnie nieprzekonujące dialogi. Fabuła i rozwój wydarzeń, choć w żadnym momencie nie błyszczą oryginalnymi rozwiązaniami, okazują się całkiem przyjemne w odbiorze i są przede wszystkim spójne. Na przewałkowane setki razy zwroty akcji narzekać nie będę, w końcu książka powstawała w pierwszej połowie lat 90-tych ubiegłego wieku, a wówczas nie było to jeszcze wszystko tak okrutnie i boleśnie ograne.

Kilka razów należy się również wydawcy za opis umieszczony na tylnej okładce, który zdradza po prostu zbyt wiele. I wiecie co? Zaczyna mnie już nudzić pisanie o tym w co drugiej recenzji. Tendencja streszczania całej fabuły widoczna jest zresztą nie tylko w literaturze, ale i kinematografii. Wystarczy obejrzeć kilka filmowych trailerów, by wiedzieć co mam na myśli. Pozostaje unikać zapoznawania się z "zajawkami", jednak w takim przypadku mocno utrudnione staje się wyszukiwanie potencjalnie interesujących nas pozycji. Wstyd mi za Was, marketingowcy!

Pomijając wszystkie te większe i mniejsze mankamenty, książka napisana jest bez zarzutu. Nie męczy, chwilami potrafi autentycznie wciągnąć i zaciekawić podejmowanymi tematami (np. opisy średniowiecznych narzędzi tortur), a tożsamość osoby odpowiedzialnej za całe zło nie od razu jest oczywista. Autorka bawi się podsuwaniem fałszywych tropów, co w moim przypadku przyniosło oczekiwane rezultaty, gdyż nieprędko udało mi się domyślić, kto okaże się tu draniem.

Komu mogę polecić? Na pewno nie miłośnikom autorów takich jak Arnaldur Indridason bądź Michael Connelly, dla których mozolne budowanie klimatu i wyraźnie zarysowany wątek obyczajowy są ważniejsze od wartkiej akcji i stale przyspieszonego tętna. Pisarce dużo bliżej do stylu Marka Billinghama czy - idąc trochę innym tropem - seriali typu CSI. Jeśli w tych klimatach czujecie się jak ryba w wodzie, "Syreni Śpiew" bez zwątpienia przypadnie Wam do gustu. Ja raczej nieprędko sięgnę po kolejne części cyklu z Tonym Hillem. Chyba że znów trafi mi się możliwość zdobycia egzemplarza za przysłowiowe grosze.


Piotr Wysocki

Komentarze

  1. Kiedyś bardzo pochlebna recenzja tej książki nakłoniła mnie do jej zakupu. Ty trochę entuzjazm przytłumiłeś, ale i tak ją przeczytam skoro już ją mam. :) Też się zastanawiam, kto odpowiada za opisy na okładkach... Nie wiem jak można zdradzać w nich istotne szczegóły, które czytelnik winien poznawać dopiero w toku fabuły... :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam wszelkie kryminały i thrillery rodem ze Skandynawii, o tej książce naczytałam się sporo pinii. A ponieważ zaliczam się do grupy tych, którzy lubią Indridasona tę książkę po prostu pominę.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gatunek po prostu nie dla mnie...

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś zdecydowanie dla mnie. Ponadto - piękny tytuł i genialna okładka!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie słyszałam o tej powieści ani o jednej autorce. Widzę z Twojego opisu, że książka plasuje się raczej wśród średnich, więc nie jest dla mnie - w tym gatunku sięgam tylko po perełki. Zdziwiona jestem, że opis na okładce dużo zdradza - wydawca zdecydowanie się nie postarał...

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałam kiedyś kilka powieści McDermit, ale traktowałam je raczej jako typowe zapychacze czasu :) A tak w ogóle to chyba ze Szkocji...? :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Lubię kryminały, ostatnio skusiłam się na Lackerg. Na tę nie wiem, czy mam jakąś ogromną ochotę.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz