Johny Burger (Mutation of JB) [PC] [Recenzja]

Johny Burger: Jak Trudno Być Prawdziwą Świnią, Riki Computer Games, LK Avalon, PC, przygodowa

Kontynuując proces przybliżania czytelnikom Stacji tytułów wchodzących w skład mojej dość pokaźnej kolekcji przygodówek (ponad sto sztuk, kiedy ja to wszystko omówię?) postanowiłem rzucić tym razem nieco światła na leciwą, skrywającą się (w naszym kraju) pod wyjątkowo długą nazwą produkcją słowackiego studia Riki Computer Games. Nie kojarzycie dewelopera? Nie szkodzi, ja też nie. Gra ukazała się w zamierzchłych czasach, bo w 1995 roku, cóż to jednak dla nas, większe eksponaty trafiały w końcu na łamy Stacji Sto Słów. Poza tym w odmętach Internetu nie znalazłem zbyt wielu informacji na jej temat, a to już konkretny powód do napisania recenzji. Johny'ego Burgera zakupiłem kilkanaście lat temu za 20 złotych. Dziś można go dostać głównie w serwisach aukcyjnych, jednak, jak mawiają, dla chcącego nic trudnego. Jeśli zatem po lekturze tego tekstu będziecie nią zainteresowani, nic straconego.

Szczur! Czyżbym zobaczył szczura!?
Wypuszczony na nasz rynek przez LK Avalon w 1997 roku - a więc w dwa lata po oficjalnej premierze - Johny Burger opowiada o zwariowanych przygodach tytułowej postaci. Johny w końcu doczekał się wakacji. Postanawia spożytkować ten czas w jak najbardziej przyjemny sposób i z takim nastawieniem wybiera się w odwiedziny swojego kuzyna Emanuela. Po dotarciu na miejsce, do małego domku kempingowego (bo tylko tak można ów budę nazwać) okazuje się, iż Emanuela wewnątrz chałupy nie ma. Wybył gdzieś, drań bezczelny, pozostawiając jedynie kartkę z krótkim, nie pozostawiającym złudzeń wyjaśnieniem. No i klops, nici z udanych wakacji. Cóż bowiem może być fascynującego w siedzeniu samemu jak palec w pozbawionym wygód i sprzętu elektronicznego (czyt. konsol) domku kuzyna... Ha, nie wszystko stracone. Jak wiadomo, przypadki chodzą po ludziach. Johny nie stanowi tu wyjątku i jego również nie omijają. Oto w pewnej chwili do chatki wpada miejscowy, nieco zwariowany profesor Foogl. Zastaje Johny'ego i z braku innych potencjalnych ofiar na horyzoncie jemu właśnie proponuje udział w małym, rzekomo zupełnie niegroźnym eksperymencie, kusząc przy tym banknotami. To właśnie obiecana zapłata staje się decydującym czynnikiem, za sprawą którego Johny dogaduje się z profesorem. Mija parę godzin. Miejsce akcji - laboratorium Foogla. Przechodzimy do eksperymentu. Drugim królikiem doświadczalnym okazuje się być... prosiak. I nagle bum - jakichś dwóch bandziorów z kosmosu brutalnie przerywa eksperyment porywając zaskoczonego profesora. Johny'emu urywa się film. Budzi się jakiś czas później, dziwnym trafem leżąc nieopodal domku Emanuela. No dobra, profesor porwany, ale ważne, że on sam, Johny, jest cały. Gdy wróci Emanuel, sam zdecyduje co dalej. Ale... co do jasnej ciasnej?! Krótki rzut oka w kierunku lustra (które zostało chyba zawieszone przez samych obcych, gdyż wcześniej tam go nie było) stanowi dla bohatera ogromny szoki. I to nie dlatego, że wyskoczyły mu nowe pryszcze, lecz dlatego, iż zamienił się w... tak, owszem, prosiaka. Prosiaka jedynie z wyglądu, bohater zachował bowiem jasność i sprawność swego ostrego jak brzytwa umysłu oraz, co też niezwykle istotne, zdolność porozumiewania się po ludzku. Jedyne co mu w tej sytuacji pozostaje, to za wszelką cenę odnaleźć profesora, który na pewno znajdzie wyjście z tej nieprzyjemnej sytuacji. W tym momencie wkracza Gracz.

Johny Burger - jak trudno być prawdziwą świnią, bo tak brzmi pełny polski tytuł, jest w pełni znaczenia tych słów klasyczną przygodówką. Mamy tu do czynienia z pozbawionym zbędnych naleciałości point&clickiem, który moim skromnym zdaniem sprawdza się w tym gatunku najlepiej. Sterowanie postacią nie powinno nastręczać nikomu żadnych problemów. Z menu wybieramy pożądaną czynność, klikamy i patrzymy na rezultat. Genialne w swojej prostocie. Identycznie ma się sprawa z używaniem przedmiotów, których Johny, jak każdy szanujący się bohater przygodówki, nosi multum. Kieszenie bez dna to już znak rozpoznawczy protagonistów występujących w tytułach przypisanych do naszego ukochanego gatunku ;)

Oprawa graficzna przedstawia się dziś, jakby to delikatnie ująć... ubogo. Całość została wykonana w nieco komiksowej, przerysowanej konwencji, jednakże dzięki sporej ilości detali nie sprawia negatywnego wrażenia. Pikseloza bije co prawda po oczach, ale osobiście ani trochę mi to nie przeszkadzało. Taki typ grafiki swój urok ma, a ja, jako fanatyk przygodówek, doceniam go bez zbędnego kręcenia nosem. Lubię, rzecz jasna, gdy mój wzrok jest rozpieszczany efektowną oprawą, lecz nawet gdy jest paskudna, wcale z miejsca nie przekreślam przez ten fakt gry. W przygodówkach pierwsze skrzypce gra w końcu fabuła i zagadki. Wracając jednak do rzeczonego tytułu, wszelkie zawarte w nim animacje również nie powodują szczękoopadów. Są nieco toporne i od razu widać, czemu gra zajmuje ledwie jedną płytę CD, do tego zapchaną jedynie w połowie. Mam wrażenie, że gdyby nie czytane przez lektorów dialogi i ścieżki audio, spokojnie można by ją wydać na kilku dyskietkach.

Wesołe jest życie prosiaka, hej ho!
Z kolei dźwięk i muzyka mogą się podobać nawet w chwili obecnej. Nawet jeśli same efekty dźwiękowe stanowią raczej standard, to dialogów słucha się bardzo miło. Johny Burger został w całości zlokalizowany, a nasi rodzimi aktorzy wcale nie najgorzej wcielili się w swoje rolę. Prowadzone rozmowy nie grzeszą jakimś szczególnym rozbudowaniem, jest ich jednak dużo, tak więc dobrze, że podczas słuchania nie powodują znudzenia, irytacji i innych efektów ubocznych. Na koniec ględzenia o oprawie audio parę słów o muzyce. Tą nagrano w formacie CD Audio, dzięki czemu od strony jakości i czystości brzmi wyśmienicie, a przy okazji zwyczajnie wpada w ucho. Utworów jest sporo, jedne wesołe, inne bardziej mroczne, smutne - muzyka trzyma poziom. Jak się komuś spodoba, to po grze może sobie jej posłuchać w standardowym odtwarzaczu CD. Miłe :)

Zagadki, które staną na naszej drodze zostały odpowiednio wyważone. Nie wszystko jest zawsze logiczne, ale to już bolączka wielu przygodówek. Ważne, że zagadki nie są na tyle trudne, by zniechęcić Gracza. Ich rozwiązanie, tzn. odpowiednie użycie przedmiotu, daje satysfakcje i pcha wciąż do przodu. Przy okazji Johny Burger jest dość długi, zapewniając zabawę nawet na kilkanaście godzin. Kolejny dowód na to, że objętość wcale nie jest głównym wyznacznikiem rozległości gry.

Reasumując, Johny Burger to gra stojąca na solidnym poziomie. O ile większość jej elementów składowych nie wybija się ponad przeciętność, całość po prostu wciąga i jest dość klimatyczna. Małym minusem jest brak instrukcji w pudełku, ale ta gra akurat jej nie wymaga :) Jeśli lubicie klasyczne przygodówki, warto.


Piotr Wysocki

Komentarze