Strażnik Czasu [PC] [Recenzja]

Strażnik Czasu, PC, Zima Software, przygodowa, pełna polska wersja językowa

Strażnik Czasu to czwarta odsłona przygodowej serii autorstwa niewielkiej ekipy Zima Software. Czeska Polda (gdyż tak brzmi tytuł w oryginale) doczekała się na początku grudnia tego roku szóstego już odcinka, do nas jednak późniejsze i wcześniejsze części nigdy nie dotarły. Szkoda, bo - wbrew wszelkim usterkom - to naprawdę całkiem przyjemna przeprawa wypełniona wieloma atrakcjami.

Rozpoczynamy grę. Zrealizowana na silniku gry scenka ukazuje nam będącego na urlopie Ryśka, który właśnie wykosił podczas zabawy w kasynie 500 dolarów. Nagle do pokoju hotelowego wpada gość z pistoletem. Zanim jednak zdąży z niego wypalić, znajdująca się w pomieszczeniu dziewczyna bohatera rzuca w napastnika butelką wina. Facet ucieka w popłochu, a kobieta Ryszarda... jak gdyby nigdy nic idzie wziąć prysznic. Po chwili otrzymujemy telefon od znajomego profesora Santusowa, który natychmiast każe nam wyruszać do Paryża, gdzie akurat przebywa z wynalezioną przez siebie machiną do przenoszenia się w czasie. Jak się okazuje, za sprawą jednego z jego wynalazków kontrolę nad naszą planetą może przejąć w przyszłości Związek Radziecki. Naszym zadaniem jest wskoczenie w wehikuł i sprawdzenie tej ewentualności, a następnie - jeśli zajdzie taka potrzeba (a zajdzie) - naprawienie szkód.

Oskar? A nie, to nie Syberia.
Fabuła Strażnika Czasu jest naiwna i głupiutka na każdej płaszczyźnie, ale twórcy jakby zdawali sobie z tego sprawę i nie starają się udawać, że przekazują za jej pomocą jakieś poważne treści. Dużo to humoru (średnich lotów, aczkolwiek zdarzają się fajne wyjątki), absurdów i dystansu, za sprawą którego przymykamy na wszelkie bzdury oko, skupiając się na rozwiązywaniu dziesiątek ekwipunkowych łamigłówek. Zdarzają się co prawa bardziej "skomplikowane" zagadki (gra planszowa, przesuwanka), ale solą rozgrywki jest zbieranie i wykorzystywanie w odpowiednich miejscach przedmiotów. Oraz ich łączenie ze sobą. Logika naszych działań niejednokrotnie okazuje się mało sensowna i szybko można dojść do wniosku, że problemy najszybciej rozwiązuje się mało ambitnym używaniem wszystkiego na wszystkim. A i w takim wypadku da się utknąć na kilkanaście minut. Czy to wada? W jakimś stopniu na pewno, mnie jednak szczególnie to nie raziło. Lokacji w obrębie każdej misji jest stosunkowo niewiele, a liczba hotspotów skąpa, przez co kliknięcie na nich każdym znajdującym się w ekwipunku obiektem nie zabiera dużo czasu. Nie da się jednak ukryć, że sytuacje, w których nie mamy żadnego punktu zaczepienia i pomysłu na popchniecie akcji do przodu są obecne nieco za często. Bohater nie zawsze kwapi się do rzucenia jakąś podpowiedzią i pozostaje nam działać na ślepo.

Staruszkowie to twardy orzech do zgryzienia,
Oprawa graficzna prezentuje się dość mizernie. Zwiedzane przez nas lokacje wyglądają jakby stworzono je za pomocą narzędzi sprzed kilkunastu lat. Momentami miałem wręcz wrażenie, że spoglądam na rodzime produkcje pokroju NOC czy A.D.2044. Kolorystyka jest uboga, obiekty kanciaste i skąpe w detalach. Nie zawsze, co ciekawe, bo od czasu do czasu trafiają się całkiem przyjemnie dla oka miejscówki. Kontrast pomiędzy tymi najładniejszymi a najbrzydszymi jest dosyć wyraźny. Plusem jest jednak ilość i zróżnicowanie terenów, na które trafiamy. Fabuła rzuca nas w różne strefy czasowe (nawet do prehistorii!) i każda z nich wygląda kompletnie inaczej. Ciężko pod tym względem narzekać. Widać ponadto, że autorzy starali się jakoś to wszystko ożywić - po ścianach chodzą pająki i inne robale, gdzieś tam lata ptaszek, koło latarni szaleją ćmy itd. Słabo na tym tle wypadają jednak wszelkie ludzkie istoty. Animacja bohatera i napotkanych postaci jest skrajnie nierealistyczna, kukiełkowata. Szczytem tego stanu rzeczy jest scena, w której pewien gość dostaje kolbą pistoletu w głowę. Ofiara upada na ziemię dobre sześć sekund, jak gdyby poruszała się w gęstej smole. Zwróćcie ponadto uwagę na Ryśka (w oryginale Pankrac) - powiedzieć, że został wyciosany w drewnie tępą siekierą, to wcale nie tak duża przesada.

Niektóre lokacje wizualnie przywodzą na myśl drugą połowę
lat 90-tych ubiegłego wieku
Strażnik Czasu został obdarzony polskim dubbingiem. Lektorów jest zaledwie kilku, w dodatku brzmiących mocno amatorsko. Każdy z nich dostał do przeczytania kwestie kilku postaci, co po prostu słychać, nawet jeśli dwoją się i troją, by jak najbardziej zmienić głos. Nie znając kontekstu wypowiedzi palą poza tym wszelkie żarty i nie trafiają w odpowiednią intonację, ale po krótkim czasie można się do tego przyzwyczaić. Przaśność wydaje się w Strażnika Czasu odgórnie wpisana :) O muzyce wiele powiedzieć nie można. Utworów jest dużo, ale nie wpadają w ucho, grając sobie gdzieś w tle i zazwyczaj nie przeszkadzając (wyjątek stanowi wybijająca się na pierwszy plan melodia ogrywana w wesołym miasteczku).

Skrajnie liniowa przygoda trwa w sumie jakieś 11-12 godzin, co jest rezultatem godnym pochwały. Nie czuć pośpiechu i przymusu jak najszybszego skończenia prac nad grą, a to się ceni. Przez cały ten czas bawiłem się, co zabrzmi pewnie dziwnie, zaskakująco dobrze. Otóż to. Brzydkie to, koszmarnie zdubbingowane, logikę ma często w nosie, a mimo wszystko sprawia przyjemność. Drugie podejście do Strażnika Czasu (pierwsze zaliczyłem w 2005 roku) uznaje więc za bardzo udane. Jeśli tylko nie stawiacie na pierwszym miejscu oprawy i lubicie klasyczne przygodówki - możecie śmiało sięgnąć po dzieło Zima Software.



Piotr Wysocki

Komentarze