Dziewiąty Koszmar - Graham Masterton [Recenzja]

Dziewiąty Koszmar, Graham Masterton, Albatros, 366 stron

Graham Masterton to autor niemal równie płodny co Stephen King i Dean Koontz. Spoglądając na jego bogatą bibliografię można się złapać za głowę - i to nie tylko za sprawą ilości znajdujących się tam powieści, ale również tandetnie brzmiących tytułów. Te jednak w pełni oddają skrywającą się pomiędzy okładkami zawartość, w końcu twórczość Mastertona to w przeważającej części (a już na pewno tej najpopularniejszej, najchętniej wybieranej) czystej krwi groza klasy B. Pełna bryzgającej zewsząd czerwonej posoki, przemocy, wszelkich zwyrodnień i charakterystycznego dla autora braku zahamowań w kwestiach seksu. Jeśli kręcą Was te rejony literatury, Mastertonem się zachłyśniecie.

Sam, o czym zresztą już kilka razy na przestrzeni ostatnich lat wspominałem, nieszczególnie dobrze bawię się podczas konsumpcji horrorów nastawionych wyłącznie na próby szokowania i wywoływania u czytelnika obrzydzenia. Jakaś niepojęta siła sprawia jednak, że jeśli tylko mam możliwość zakupu (zwłaszcza po okazyjnej cenie) jakiejkolwiek książki Mastertona, czynię to z dziką satysfakcją i obłędem w oczach. Tym sposobem w mojej biblioteczce znajduje się dziś ponad dziesięć powieści Grahama, a ostatnia z nich - Dziewiąty koszmar - wpadła w moje łakome łapska pod koniec grudnia. I choć jest to piąta odsłona cyklu pod nazwą Wojownicy Nocy, to nie miałem większych oporów przed przestąpieniem jego progów za pomocą tylnych drzwi ;) I słusznie, jak się okazało, bo historią można się cieszyć nawet nie znając jej podwalin. To samodzielna i zamknięta opowieść, w której zapewne znalazło się kilka smaczków i postaci, których występ ucieszy fanów serii, ale jednocześnie nie wywoła poczucia zagubienia u czytelników takich jak ja.

Cykl Wojownicy Nocy sprawnie miesza ze sobą elementy horroru i fantastyki. Za dnia tytułowi herosi niemalże nie różnią się od przeciętnego Kowalskiego (niemalże, bo niektórzy z nich posiadają wyostrzone zmysły [choćby bliźniacy Kiera i Kieran]), nocami potrafią jednak wnikać w sny innych ludzi, gdzie przeistaczają się w siejących zniszczenie potężnych wojowników. W Dziewiątym Koszmarze poznajemy sześciu nich, z czego większość dopiero dowiaduje się o istnieniu swoich mocy. Głównym miejscem akcji i świadkiem przerażających wydarzeń jest hotel Griffin House. W jego wnętrzach dochodzi do szeregu dziwacznych, niepokojących sytuacji, których nie sposób wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób. Za sprawą Springera - zesłańca dobrego Boga Ashapoli - na miejsce przybywają główni bohaterowie, a po szybkim wprowadzeniu ich w szczegóły nadchodzącej misji mogą już podjąć próbę dokopania Głównemu Złemu. Jest nim zaś niejaki brat Albrecht, okaleczony za cudzołóstwo poprzez amputowanie mu rąk i nóg (ałć) nieszczęśnik, który nawet po nałożonej klątwie, pozwalającej mu egzystować jedynie w świecie snów, pragnie srogiej zemsty. I może jej dokonać. Z pomocą seryjnego mordercy Gordona Veitcha zamierza sprowadzić do rzeczywistego świata utworzony przez siebie cyrk i gabinet osobliwości, co zrzuci na ludzkość chaos i zagładę. Do osiągnięcia celu brakuje mu już tylko jednej złożonej ofiary. Zegar tyka. Wojownicy Nocy muszą wkroczyć do akcji. I wkraczają.

Lektura tej książki uświadomiła mi coś banalnego, choć przy tym wcale nie tak prostego do wprowadzenia w życie - niektórzy z autorów wymuszają na czytelniku odpowiednie podejście do swojej twórczości. W przeciwnym wypadku nie da się w pełni czerpać przyjemności z poznawania przedstawionych przez nich historii. Mastertona mógłbym porównać do jednego z licznych twórców niskobudżetowych filmowych horrorów, którymi da się cieszyć właśnie wyłącznie poprzez przestawienie oczekiwań na odpowiednie tory. I tym sposobem po odrzuceniu na bok oczekiwań zrodzonych po lekturze powieści Kinga czy Koontza zostajemy sam na sam z talentem Mastertona. A wtedy... cóż, zabawa jest doprawdy przednia. Dziewiąty Koszmar zaskakuje sprawnie poprowadzoną fabułą, nieźle rozłożonym napięciem i nie pozwalającym na dłuższe chwile oddechu tempem. Historia wciąga i angażuje, w czym nie przeszkadzają nawet pociesznie nieporadnie rozpisane dialogi, absurdalne chwilami reakcje postaci czy infantylne nazwy uzbrojenia wojowników nocy. To po prostu część konwencji, dodająca całości wręcz pewnego uroku. Jedyne, do czego mógłbym się naprawdę przyczepić, to niewielka ilość naprawdę obrzydliwych scen. Mastertona stać pod tym względem naprawdę na znacznie, znacznie więcej. Jak na jego standardy jest to wręcz rzecz łagodna - no, może poza jednym czy dwoma wyjątkami, kiedy to rzeczywiście można się wzdrygnąć.

Przez te nieco ponad trzysta pięćdziesiąt stron przechodzi się szybko i gładko, a po odrobinę zbyt pośpiesznym i przesłodzonym finale pozostaje tylko niedosyt i nieodparta pokusa, by sięgnąć po wcześniejsze tomy cyklu. Co też zapewne prędzej czy później uczynię. Innymi słowy - polecam. Bawiłem się znakomicie.


Piotr Wysocki

Komentarze

  1. Wojownicy nocy leża na mej półce od zawsze. Chciałam przeczytać już dawno temu, jednak ciągle co innego było ważniejsze. Nie miałam zielonego pojęcia, że jest cała seria... :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od zawsze? Skąd ja to znam. Sam kupuję albo dostaje książki, a potem całymi latami czekają na Swoje Lepsze Czasy :D Ciekawe, czy po lekturze skusisz się na kolejne odsłony cyklu :)

      Usuń
  2. To wszystko jest nawet zabawne i przyznam, że jakąś tam radość też często czerpałem z tych książek, ale kurde, co do tych dialogów właśnie - nie masz wrażenia, że to najbardziej nieporadnie napisane rozmowy na świecie? W każdej książce Mastertona wydają się one jakieś takie...sztywne, nieprzystające do sytuacji? No, wiesz o co mi chodzi... :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie że wiem. Czytasz te dialogi i myślisz sobie: "do jasnej ciasnej, przecież nikt w ten sposób nie rozmawia!" :D W jakimś stopniu można do tego przywyknąć, a przynajmniej przestać się irytować ;)

      Usuń
  3. Bardzo lubię Mastertona, jednak z tą pozycją się nie spotkałam. Jest monotonny i przy zbyt wielu książkach czytanych na raz, staje się irytujący. Mimo to, lubię od czasu do czasu sięgnąć po jego twórczość.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja tam Mastertona kocham i nie mogę żyć bez jego książek. Owszem, niektóre tytuły brzmią badziewnie, ale za to treść jest niesamowita :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja powoli zyskuje coraz większą kolekcję jego horrorów :)

      Usuń
    2. Cieszy mnie to niezmiernie ;)

      Usuń
  5. masterton chyba powoli przejmuje pałeczkę po kingu

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja się dopiero przymierzam do książek Mastertona i nieraz śmiać mi się chce jak dziwne, a momentami nawet żenujące potrafią być jego tytuły i pomysły, np. Szatańskie włosy... Domyślam się, że będę miała niezły fun podczas lektury ^^

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz