Shannara [PC] [Recenzja]

Shannara, Legend Entertainment, przygodowa, PC, 1995

Skupiająca się przede wszystkim na produkcji mocno nastawionych na warstwę fabularną przygodówek amerykańska firma Legend Entertainment nie zapisała się trwale na kartach historii tego gatunku. Ba,  ja sam dowiedziałem się o jej istnieniu właśnie w chwili trafienia na wydaną w 1995 roku produkcję zatytułowaną Shannara. Rzecz ciekawą z co najmniej jednego powodu - książkowej narracji. Nie bez przyczyny zresztą, jako że fabularne korzenie gry sięgają drugiej połowy lat 70. ubiegłego wieku, kiedy to Terry Brooks stworzył pierwszą część liczącego sobie dziś ponad trzydzieści tomów powieściowego cyklu. I nie trzeba go wcale znać, by od pierwszej chwili rozgrywki odczuć poziom fabularnej głębi.

Tak się ciekawie złożyło, że w momencie mego obcowania z Shannarą świat obiegła informacja o planowanej serialowej adaptacji dzieła Brooksa. Nie muszę chyba dodawać, że jestem nią bardzo zainteresowany i chętnie przekonam się, cóż z tego wyjdzie. Skupmy się jednak na interaktywnej, komputerowej przygodzie. Historia rozpoczyna się od dość długiej, renderowanej introdukcji, po której trafiamy bezpośrednio do rozgrywki. Szybko okazuje się, że zły czarnoksiężnik Brona, zgładzony lata temu przez ojca głównego bohatera, wrócił do świata żywych i planuje coś straszliwego. Pierwszymi tego symptomami jest plaga rozmaitych maszkar, które atakują wszystko i wszystkich. Czas zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Brzmi banalnie, prawda? Gracz jako nieopierzony młokos kontra Wielkie Zło nie obiecuje przecież wielkich emocji i zaskoczeń, to fakt, jednak wraz z kolejnymi godzinami przed ekranem historia nabiera rumieńców i koniec końców obserwujemy kolejne wydarzenia z prawdziwym zainteresowaniem. Dzieję się tu tyle, że nawet najwięksi malkontenci będą zmuszeni przyznać, że strona fabularna to mocny punkt dzieła Legend Entertainment

Ręcznie rysowane plansze są przeurocze, nawet jeśli dzieją
się na nich takie rzeczy
Shannara to przygodówka rozgrywająca się w świecie fantasy. I to fantasy pełną gębą - jest tu magia, są rozmaite rasy istot zamieszkujących poszczególne tereny, są w końcu potwory, z którymi przyjdzie nam... walczyć. Twórcy zmiksowali bowiem klasycznego point&clicka z elementami RPG. Nie obawiajcie się jednak, to tylko tak strasznie brzmi. Erpegowe naleciałości ograniczają się w zasadzie do tego, że nie podróżujemy sami, a całą drużyną, która w trakcie postępów zbliżających nas do finału wciąż ulega zmianom (jedni odchodzą, a na ich miejsce przychodzą inni). Każda z postaci dysponuje życiową energią i potrafi dać wycisk spotykanym na mapie świata potworom. Walki okazują się w praniu jednak bardzo uproszczone, a poza tym rozgrywane turowo, co nie pozwala nazwać tego motywu zręcznościowym. Z widniejącego na ekranie menu wybieramy po prostu czynność, jaką ma wykonać postać i oglądamy tego efekty. Trzask, prask i po krzyku. Zwycięstwo nie daje dosłownie nic, potyczek należy zatem w miarę możliwości unikać. Ot, taki dodatek urozmaicający zabawę, choć niemal nic do niej nie wnoszący. Niemal, gdyż od czasu do czasu z okładaniem po twarzach wiążę się jakaś mini zagadka (użycie odpowiedniego przedmiotu). Konserwatywni fani gatunku kręcą zapewne w tym momencie z niesmakiem głowami i krzywią się na samą myśl o takich wstawkach w przygodówce. Owszem, może to być element, od którego niektórzy się odbiją, ja jednak przechodziłem obok tych "atrakcji" dość obojętnie. Cała reszta to na szczęście klasyka w najlepszym wydaniu - zbieranie dziesiątek przedmiotów, używanie ich i łączenie ze sobą, łamigłówki, dużo dialogów, czytania ksiąg oraz setek tysięcy znaków składających się na opisy oglądanych obiektów i wszelkich możliwych elementów otoczenia. O tak, tekstu jest tu tyle, co w kilkunastu wybranych losowo nowożytnych grach przygodowych. Kliknięcie na byle butelkę czy obraz wywołuje długi, klimatyczny i pełen detali opis. A jeśli traficie na pozwalającą przeczytać się książkę... cóż, kilkanaście minut z głowy. Oczywiście nikt nie każe Wam tego wszystkiego z wielką uwagą studiować. Bo choć warstwa pisana pomaga lepiej poznać wykreowany przez autora świat, wniknąć w jego realia, to pomijając ją wciąż da się grę ukończyć. Tak czy inaczej, solidna znajomość angielskiego jest tu mocno wskazana. To jedna z tych produkcji, gdzie z prawdziwą przyjemnością badałem każdą lokacje. Liczba detali i aktywnych punktów na każdym ekranie jest doprawdy oszałamiająca.

Warstwa tekstowa zbliża grę do obcowania z książką
Frajdę z eksplorowania świata gry wzmaga po dziś dzień przyjemnie prezentująca się oprawa graficzna. Dwuwymiarowe przygodówki mają pewną niezaprzeczalną zaletę - wolno się starzeją. Shannara ma na karku 20 lat, a mimo to jestem przekonany, że nawet gracze, których odstręczają stare gry i atakująca zeń pikseloza nie będą zbyt mocno rzucać mięchem w kierunku wizualiów. Wszystko jest tu ręcznie rysowane, a przywiązanie do detali niemalże chorobliwe. Autorzy w pełni wykorzystali fakt podwyższonej rozdzielczości, serwując miejscówki, na które zwyczajnie chce się patrzeć. Dawno już nie zrobiłem tyle zrzutów ekranu, co podczas zmagań z Shannarą. Część z lokacji zawiera ponadto drobne, nadające im pozorów życia animacje. Również podczas prowadzenia dialogów obserwujemy ruszające się szczęki i mimikę twarzy rozmówców. Efekt końcowy zasługuje na słowa uznania.

Boss! Boss! A nie, to nie erpeg, to przygodówka
Na stronę dźwiękową składa się kilka garści melodii w formacie MIDI (bardzo ładnych, o ile nie odrzuca Was ten leciwy format), nieco sampli i czytane dialogi. Na szczególną uwagę zasługują te ostatnie. Aktorzy użyczający głosów poszczególnym postaciom spisali się znakomicie. Duża w tym zasługa dobrze rozpisanych dialogów, to fakt, ale dobry aktor to dobry aktor. Co ciekawe, w Shannara świetnie brzmią nie tylko pierwszoplanowi bohaterowie, ale również ci pojawiający się tylko na chwilę. Przy jednej okazji szczerze żałowałem, że pewien jegomość o brytyjskim akcencie tak szybko kopnął w kalendarz.

Shannara wciąga, przynosi masę satysfakcji, przyjemnie się na nią patrzy i równie przyjemnie słucha. Gra idealna? Nie, bo nie każdemu będzie uśmiechało się użerać z walkami, nie każdy polubi też przymus kierowania kilkoma bohaterami (często daną akcje może wykonać tylko jeden z nich, warto mieć to na uwadze i stale się miedzy aktualnymi członkami drużyny przełączać, jak również z nimi rozmawiać). Gra ma jednak na tyle ciekawą i naładowaną atrakcjami fabułę, że warto przymknąć na wszelkie jej niedoskonałości oko. Poziom trudności nie jest szczególnie wysoki (jak na dawne standardy), a w przypadku śmierci program pozwala na ponowne przystąpienie do walki, dzięki czemu jeśli nie zapisaliśmy rozgrywki, nie ma powodów do płaczu. Spędziłem z tym tytułem dobre kilkanaście godzin i aż do napisów końcowych nie czułem się przesycony. Lubicie nieszablonowe przygodówki o wciągających, niemal książkowych scenariuszach? Uderzajcie śmiało.


Chcecie zobaczyć, jak gra wygląda w ruchu? Nagrałem krótki gameplay, do obejrzenia tutaj.

Piotr Wysocki

Komentarze

  1. To faktycznie musi być jakaś zagubiona perełka. Nigdy o tym nie słyszałem, a myślałem, że jako tako jestem obeznany w starych przygodówkach. W wolnym czasie będę musiał to sprawdzić. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachęcam, sam naprawdę pozytywnie się zaskoczyłem :)

      Usuń
  2. Wygląda całkiem ciekawie, możliwe, że znajdę ją gdzieś w sieci i wkrótce odpalę na swoim oldskulowym kompie. ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz