Dead Synchronicity: Tomorrow Comes Today [PC] [Recenzja]

Dead Synchronicity: Tomorrow Comes Today, recenzja gry Fictiorama Studios, PC, przygodowa, 2015, cena: 19,99 Euro

Mroczna, dosadna, niepokojąca, krwawa... Czyżby to najdojrzalsza przygodówka w bogatym portfolio Daedalic Entertainment? Niezupełnie, jak się okazuje, gdyż niemiecki producent jest w przypadku Dead Synchronicity: Tomorrow Comes Today jedynie wydawcą, a istnienie gry zawdzięczamy hiszpańskiemu Fictiorama Studios, składającemu się raptem z kilku programistów, którym jakiś czas temu dzięki Kincstarterowi udało się uzbierać 50 tysięcy dolarów (o pięć tysiaków więcej niż się prosili) na sfinalizowanie swojego projektu. I mając na uwadze wysoką jakość efektu końcowego, można być tylko pełnym podziwu dla ogromu pracy, jaką włożyli w swe dzieło. A zatem - czapki z głów, panie i panowie, przed Wami szargająca emocjami przeprawa.

Główną siłą Dead Synchronicity jest jego warstwa fabularna. To widać i czuć na każdym stawianym przez nas kroku. Rzecz zaczyna się niejako dość standardowo, bo od pobudki protagonisty, który uświadamia sobie, że cierpi na amnezje. Z majaków, które nawiedzały go tuż przed powrotem do świadomości, jest w stanie wyłowić tylko jedną informację o sobie samym - imię, brzmiące Michael. Razem z nim przyjdzie nam odkrywać spustoszoną przez dziwny kataklizm - zwany jako Wielka Fala - rzeczywistość, której daleko do tej, jaką widzimy na co dzień w realnym życiu. Zburzone miasta, snująca się po ich pozostałościach garstka mieszkańców zaszczuta przez trzymające twardą ręką władzę wojsko, dziwne zjawiska na niebie, plaga tajemniczej choroby, brud, zepsucie i nieustanna walka o przeżycie to tylko niektóre z elementów nowego świata. Z miejsca można się domyśleć, że droga do odkrycia tożsamości Michaela nie będzie spacerkiem po usłanej różami i jasno wytyczonej ścieżce. 

Przy okazji zeszłorocznego poznawania The Cat Lady uświadomiłem sobie, jak bardzo gatunkowi gier przygodowych brakuje dojrzałych, poważnych i mocnych historii. Ostatnie lata zdominowały nie tyle tytuły czysto komediowe, co po prostu podchodzące do odbiorcy jak do nastolatka, któremu w żadnym wypadku nie wolno pokazać krwi, rzucać wulgaryzmami, a już na pewno nie wypada poruszać tematów powszechnie uznawanych za tabu. Przywykłem do tego stanu rzeczy na tyle, by nie sprawiał on żadnego problemu, przez co zupełnie niespodziewane uderzenie w łeb od wspomnianego przed chwilą The Cat Lady było tak samo bolesne, co i... przyjemne ;) Bo orzeźwiające. Bardzo podobne odczucia mam właśnie po Dead Synchronicity. Scenariusz gry pełen jest wrzucających ciarki na plecy wydarzeń. Ba, już sama wizja przedstawionego przez autorów upadku cywilizacji ma w sobie coś przerażającego, głównie za sprawą niemożności jej wytłumaczenia i wciąż rosnącego stosu pytań pozbawionych jasnych odpowiedzi. Im mniej jest nam tłumaczone, tym lepiej dla klimatu, choć niestety tych wyjaśnień momentami wydaje się jednak odrobinę za dużo. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet ja, wyrobiony seansem grubo ponad tysiąca mocnych filmów i seriali twardziel, kilka razy dostałem dość mocno po twarzy. Cieszą w tym miejscu naprawdę przyzwoicie napisane i zagrane dialogi. Jest ich dużo, naprawdę dużo, lecz pochłaniałem je z ogromnym zainteresowaniem, zwłaszcza że poznani bohaterowie i rzezimieszki mają w większości przypadków bardzo dobrze zarysowane charaktery i historię, którymi często ochoczo się dzielą.

Warstwa przygodówkowa opiera się wyłącznie na zbieraniu i korzystaniu z przedmiotów oraz prowadzeniu dialogów. Typowo logiczne problemy, zmuszające nas na przykład do przesuwania przez kilkanaście minut jakichś klocków, nie istnieją, co jednak o dziwo wcale nie sprawia, że gra przechodzi się sama. Już po kilkunastu minutach kieszenie Michaela po brzegi wypchane są rozmaitymi skarbami, a ich wykorzystanie co najmniej kilka razy zmusiło mnie do zabawy z "użyj wszystkiego na wszystkim", co w rezultacie przełożyło się na 8 godzin rozgrywki. Satysfakcjonujący wynik. Złego słowa nie mogę też powiedzieć o samym finale. Już przed przystąpieniem do zabawy byłem świadom tego, że twórcy zaplanowali swoje dzieło na trzy części, przez co zakończenie pierwszej z nich - zamykające pewne wątki i otwierające nowe, z którymi przyjdzie nam się kiedyś zmierzyć - wcale nie pozostawia z poczuciem, że całość urwała się nagle i zupełnie niespodziewanie.

Na koniec kilka słów o oprawia audiowizualnej. Najpierw soundtrack, na który składają się utwory określane gatunkowo przez autorów jako progresywny rock, a przygotowane przez grupę muzyków ze swojsko brzmiącej z nazwy kapeli Kovalski. W rewelacyjny sposób podkreślają panujący wokół nas groźny i niepewny nastrój, a w połączeniu z czytanymi przez aktorów dialogami w jakiś dziwny (i cholernie pozytywny) sposób przywodziły mi na myśl... musicalową wersję Wojny Światów Jeffa Wayne'a
W to wszystko odpowiednio dobrze wpisuje się ręcznie rysowana oprawa graficzna. Komiksowa kreska, charakterystycznie przedstawieni mieszkańcy (długie, chude kończyny etc.), nieźle zrealizowane scenki przerywnikowe i brak oporów przed dosłownością ukazywanej przemocy działają emocjonalnie i pozostają w pamięci na długo. Wystarczy jeden zrzut ekranu, by wiedzieć, że to właśnie ta gra. Jedynie same tła tyłka nie urywają - zarówno od nadmiaru detali, jak i dodających im życia animacji. 

I jeśli tylko kolejne odsłony planowanej na trylogię serii wyzbędą się tych kilku mniej lub bardziej dosadnie podkreślonych przeze mnie słabszych elementów technicznych i scenariuszowych, doczekamy się produkcji wyjątkowej. Ja polecam już teraz, bo na kolejną równie dojrzałą przygodówkę zapewne znów przyjdzie nam poczekać od kilku do kilkunastu miesięcy. 



Piotr Wysocki

Za grę serdecznie dziękuję jednemu z czytelników bloga - to był szalenie miły prezent, chłopie! :)

Komentarze

  1. Zgadzam się z tym co napisałeś Piotrze, prawie w całości :) Ja wystawiłam jej nieco wyższą notkę, bo dziewiątkę. Dziesięć nie pojawiło się, bo brakło mi choć kilku zagadek logicznych. Nie mniej jednak dla mnie do doskonała gra, polecam ją wszystkim tym, którzy jeszcze wahają się z jej zakupem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gra, a więc tym razem nie dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie grałam i pewnie nie zagram. Taki ze mnie niegracz :( Ale wpis ciekawy i super, że masz czytelników, którzy cię wspierają, m.in. takimi prezentami :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz