Pokłosie - antologia w hołdzie Stephenowi Kingowi [Recenzja]

Pokłosie - antologia w hołdzie Stephenowi Kingowi, różni autorzy, GMORK, 358 stron, 2015

Stephen King. Tego faceta zna dziś chyba każdy i to bez względu na to, czy kiedykolwiek przeczytał jakąkolwiek książkę. Choćby z telewizji, bo filmów i seriali, które zaczynają się od wygłoszonego przez lektora "na podstawie powieści/noweli Stephena Kinga" pojawiło się już tyle, że nawet nie sposób tego wszystkiego na szybko zliczyć. A więc i owszem, to pisarz. Poczytny pisarz, dorzućmy. Kojarzony przede wszystkim jako ten, który straszy, choć tak na dobrą sprawę w jego twórczości na pierwszy plan wychodzą często wątki obyczajowe i im pochodne. To jednak łatka, którą w pełni świadomie przyszył sobie lata temu sam King i która - nie oszukujmy się - w dużej mierze przyczyniła się do tego, że dziś kochają go miliony. Ja sam, będąc lata wstecz żądnym krwi i flaków nastolatkiem sięgnąłem po twórczość Stephena właśnie ze względu na obietnice przerażających doświadczeń. Dostałem je, nie przeczę, ale ubrane w coś ambitniejszego, w coś, co poza wywoływaniem nocnych koszmarów zachęcało do rozmaitych refleksji, niesamowicie stymulowało wyobraźnie, a w pewnym stopniu nawet przygotowywało do wejścia w te okrutne, dorosłe życie ;) Kinga pokochałem, śmiało można mnie nazwać fanem, w końcu teraz, po jedenastu latach od tego pierwszego spędzonego z nim sam na sam razu, półki mej biblioteczki obrosły w liczącą sobie grubo ponad pół setki kolekcję książek z jego nazwiskiem na grzbietach. Kiedy więc po raz pierwszy usłyszałem o planowanym wydaniu w druku Pokłosia, antologii made in Poland dedykowanej właśnie Kingowi, radość z samego faktu zaistnienia takiej inicjatywy przemieszała się z wrodzonym sceptycyzmem. Wiecie, autorzy tekstów początkujący, z nazwisk mi obcy (z jednym wyjątkiem), więc w sumie nie wiadomo, czego oczekiwać. Jednak klimatyczna okładka Darka Kocurka (tak, tak, jestem typowym facetem - wzrokowcem) i fakt, że piszący inspirowali się twórczością Kinga, okazały się wystarczającym wabikiem do zanurzenia się w grubo ponad trzystu stronach antologii. Wrażenia z kilku spędzonych z nimi godzin poniżej.

Całość otwiera krótki i raczej mało fascynujący wstęp Stefana Dardy, którego występ tu miał zapewne stanowić swego rodzaju reklamę dla książki. Darda to w końcu autor świecący dość jasnym blaskiem na polu rodzimej literatury z dreszczykiem i nie wątpię, że jakaś część miłośników jego twórczości sięgnie po Pokłosie przyciągnięta rekomendacją wypełzłą spod pióra swego ulubieńca. I to jest rzecz pozytywna.

Docieramy jednak do dania głównego - opowiadań. Pierwszym z nich jest Chyba autorstwa Marka Zychli. Tytuł, warto dodać, adekwatny do treści, bo podczas lektury od początku do końca towarzyszyło mi poczucie zagubienia i desperacka nadzieja, że chyba wiem o co chodzi w czytanym właśnie fragmencie. Całość zaczyna się od wizyty Amy Gallagher w centrum handlowym, gdzie na jednym z pięter doszło chwilę wcześniej do zabójstwa - facet wpadł do sklepu z odzieżą i zadźgał nożem kobietę. Po dość klarownym początku autor zanurza się w zmącone wody nadwątlonej psychiki głównej bohaterki, a nam pozostaje jedynie starać się ułożyć z podrzucanych strzępków sensowną historię. Nie jest to opowieść łatwa, lekka i przyjemna, ale na szczęście o tyle intrygująca, by nie zmęczyć po kilku minutach prób brnięcia do prawdy czającej się w finale. Jeśli ktoś odnajduje się w tego rodzaju klimatach (ja nie do końca), powinien być w zupełności ukontentowany.

Kacper Kotulak zabiera nas z kolei na spotkanie z klaunem. A jak nauczył nas Stephen King, klauny to zło wcielone i należy się ich bezwzględnie wystrzegać, zwłaszcza jeśli proponują nam w dziwnym miejscu balonowego zwierzaka ;) To nie TO zaczyna się niczym rasowy horror drugiej kategorii. Mamy tu panicznie bojącego się klaunów małego chłopca, który pewnego razu, a dokładniej rzecz biorąc w dniu, kiedy kilka godzin później miał udać się z rodziną do cyrku, pada w szkolnej toalecie ofiarą mordercy. Jedynym tropem, jakim dysponuje policja, jest zeznanie brata zamordowanego, który tuż przed natknięciem się na ciało minął na korytarzu klauna o długich szponach. Kotulak rozpoczyna swoje opowiadanie dość nieporadnie. Stara się uchwycić styl Kinga, ale efekt jest zabawnie przerysowany i momentami wręcz drażniący. Jednak, jak się niebawem okazuje, początek opowiadania to tylko wstęp do czegoś zaskakującego, odwracającego narracje o 180 stopni, a przy okazji niepozbawionego swoistego humoru. Powoli, strona po stronie, To nie TO z brzydkiego kaczątka przeistacza się we wciągający, dobrze napisany kawał historii, z której fani Kinga wyłapią kilka nawiązań do jego twórczości. Rozbawiły mnie ponadto ptasie nazwiska gliniarzy (Orłowski, Jastrzębski i Wróblewski), a wkurzyło zakończenie - samo w sobie satysfakcjonujące, jednak sprawiające wrażenie zbyt pospiesznego i bałaganiarskiego, jakby autor stwierdził w pewnej chwili, że nieco się zapędził i czas czym prędzej zabawę kończyć. Jakby jednak nie było, wrażenie są pozytywne.

Trzeci głos należy do Juliusza Wojciechowicza. W jego budzącym zaintrygowanie samym już tytułem Świniaku najwyraźniej jak dotąd odczuwalne są inspiracje Stephenem Kingiem, a przy tym sam tekst wydaje się najdojrzalszy językowo. Opowieść o trójce kilkunastolatków i wyprawie, której mroczne konsekwencje kładą się cieniem na ich późniejszym życiu, by ostatecznie powrócić przerażającym echem w finale, wciąga za sprawą przeplatającej teraźniejszość z przeszłością narracji i umiejętnemu budowaniu atmosfery. Wojciechowicz dokonał nie lada sztuki, wpakowując w swoją historię całe tuziny Kingowskich motywów, a przy tym ani przez chwile nie popadając w śmieszność i nie zatracając własnego stylu. Czytało mi się to doskonale. Ba, ostatnie strony poruszyły we mnie dokładnie te same struny, za które tak chętnie pociąga sam King. I niech tylko to zdanie służy za rekomendacje Świniaka.

Najdłuższy, zajmujący blisko sto stron tekst serwuje czytelnikowi Paulina Król. Jej Status Quo to historia dwójki ludzi - kobiety i mężczyzny - którzy po pewnym zdarzeniu następnego poranka budzą się w innej, alternatywnej wersji swojego życia. A potem kolejnej. W końcu zaś... ale to już musicie odkryć sami, zwłaszcza że warto, bo opowiadanie jest wciągające i zwyczajnie bardzo dobrze napisane. W tym przypadku jego objętość stanowi zaletę, Paulina z rozdziału na rozdział nabiera rozpędu i tak jak na początku tekstu kręciłem nieco nosem na pewne jego aspekty, tak pod koniec byłem szczerze usatysfakcjonowany. Cholernie lubię takie niespiesznie płynące, podlane obyczajowym sosem i potrafiące szarpnąć emocjami historie. Jak u Kinga.

Piąte opowiadanie to Cierniowy Dwór spod pióra Jarosława Turowskiego, zamykająca się w nieco ponad pięćdziesięciu stronach historia dziewczynki, która wraz z przyjacielem wyrusza ku tytułowej lokalizacji, gdzie być może uda jej się uratować śmiertelnie chorą matkę. Trochę jak w Talizmanie, bardziej jak w Mrocznej Wieży, a w rezultacie naprawdę przyzwoicie, choć ekspresowe, wtłoczone w kilka stron zakończenie pozostawiło mnie z uczuciem sporego niedosytu. Bohaterowie idą, idą, wciąż idą, by na koniec, kiedy już dotrą, zakończyć całą sprawę dosłownie w kilka chwil. Nie robi to takiego wrażenia, jakie by zrobić mogło. Szkoda. Na otarcie łez dziesiątki odniesień do Kinga - ich wyłapywanie to frajda sama w sobie.

Ostatnie dwa teksty to powrót starych, poznanych na początku antologii znajomych. Kacper Kotulak serwuje za drugim podejściem bardzo Kingowską historie nawiedzonego przedmiotu. A będąc bardziej precyzyjnym - gitary. Tommy, bohater tego krótkiego opowiadania z dreszczykiem, po sprzeczce i rozstaniu z dziewczyną, która w akcie szału niszczy jego dotychczasową gitarę, nabywa w lombardzie za zastanawiająco niską cenę czarnego B.C. Richa Mockingbirda. To początek jego poważnych kłopotów o dość zaskakującym finale. Krótkie to, zdecydowanie zbyt krótkie, ale bardzo przyjemne w odbiorze i nastrajające pozytywnie na ostatni kęs Pokłosia.

Jest nim Fhabhtanna od Marka Zychli. Po nieco dziwacznym, ciężkawym Chyba spodziewałem się po cichu czegoś lżejszego i przystępniejszego w odbiorze. Mój błąd, bo o ile opowiadanie zaczyna się całkiem zwyczajnie, od sceny, podczas której bohater zostaje wysłany przez szefa na przymusowy urlop, po czym w wyniku pewnego spotkania staje się nowym właścicielem przeuroczego dobermana, to po kilku stronach całość skręca gwałtownie w rejony skrajnego absurdu i surrealizmu. Gadające psy, smok, jakiś pająk i inne dziwactwa... w pewnej chwili już nawet nie do końca wiedziałem, o czym, do jasnej ciasnej, w ogóle czytam, co jednak w żaden sposób nie wpływało na obniżenie poziomu frajdy wynikającej z pochłaniania kolejnych zdań. Zychla niesamowicie sprawnie operuje słowem, a wiele fragmentów wrzuca na twarz autentyczny uśmiech. W tym szaleństwie jest metoda, chciałoby się rzecz. Koniec końców Fhabhtanna plasuje się w moim rankingu wyżej niż Chyba. Porządne zamknięcie antologii.

Jeśli wystarczająco uważnie przeczytaliście wszystkie powyższe akapity, to końcowa ocena Pokłosia powinna być dość oczywista. Książka zaskakuje szerokim wachlarzem tematyki i stylu opowiadań. Zaskakuje też klimatem, ale i umiejętnością autorów do wydobywania z twórczości Kinga tego, co nie zawsze na pierwszy rzut oka jest oczywiste. W rezultacie otrzymujemy antologie, która ma duże szansę spodobać się również tym, którzy z Kingiem nie mieli zbyt dużo do czynienia, aczkolwiek najwięcej frajdy z jej poznawania będą oczywiście czerpać bardziej zaawansowani fani pisarza. Tak czy inaczej, Pokłosie warto mieć w swojej biblioteczce. I to nie tylko dlatego, że ładnie się prezentuje, bo pod tą przyjemną dla oka fasadą kryją się po prostu smakowite bebechy. Polecam.


Piotr Wysocki

Komentarze

  1. Sama nie wiem. Po Kinga nie sięgam często, ale nie dlatego, że go nie lubię. Jak mnie wystraszy to porządnie. Może by mi się jednak spodobało wzorowanie na nim

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się z tak pozytywnej oceny, bo już niebawem będę miała okazję do przeczytania tej książki. :) Podoba mi się sam zamysł i cieszę się, że autorzy podołali zadaniu i wyciągnęli z Kinga to, co ciekawe.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kinga czasem czytuje, ale lubię opowiadania więc może kiedyś się skusze :)

    OdpowiedzUsuń
  4. O tak, najbardziej spodobało mi się właśnie opowiadanie "Status quo" ;) ta antologia jest nieco inna z tego względu, że w większości opowiadania nie są straszne, a raczej dają do myślenia :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Super, że ogólne odczucia, co do tej antologii podzielamy. Moim zdaniem to jak na razie najlepsza antologia polskich autorów, co nastraja pozytywnie na kolejne opowiadania grozy naszych rodaków.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz