W Trybach Tajemnic: Panna Glass i Doktor Ink - recenzja

W Trybach Tajemnic: Panna Glass i Doktor Ink, PC, Android, iOS. WP, Xbox
Kolejna przemaglowana przeze mnie w niedługim odstępie czasu produkcja ze stajni Artifex Mundi. Skąd to nagłe zainteresowanie marką i graniem na Androidzie? Po pierwsze i najważniejsze - moja kolekcja sprzętu rozmaitej maści powiększyła się niedawno o tablet Nvidia Shield K1. A że to urządzenie dedykowane graczom, to i gram. Jako fan przygodówek najchętniej w tytuły posiadające choćby śladowe elementy tego gatunku, a HOPA co nieco ów pierwiastka w sobie zawiera. Po drugie - przez ostatnie kilkanaście miesięcy moja biblioteka gier powiększyła się o zaskakująco dużo kawałków kodu od AM. Czas je zatem obcykać. 

Pisałem kiedyś, że granie w tytuły z gatunku HOPA na komputerze to całkiem przyjemna sprawa. Teraz dodam, że na tablecie smakują one jeszcze lepiej, zapewne za sprawą ich casualowego charakteru. Tablet można odpalić na kilkanaście minut, rozwiązać dwie łamigłówki i bez poczucia żalu dać sobie spokój aż do następnej chwili odrobiny czasu do zabicia. W tenże sposób na najwyższym stopniu trudności i bez używania podpowiedzi (zebrałem 100% osiągnięć, kozak jestem!) po tygodniu ukończyłem rzecz zatytułowaną W Trybach Tajemnic: Panna Glass i Doktor Ink. 

Tym razem twórcy postanowili uraczyć nas steampunkiem, co bardzo im się chwali. Bez klimatycznego zróżnicowania po dwóch czy trzech produkcjach tego typu miałbym już niestrawność. A tymczasem, pomimo wielu punktów wspólnych od strony rozgrywki, zabawa cały czas potrafi wciągnąć i nie wywołuje ataków ziewania. Jak zawsze wcielamy się tu w postać pewnej nieustraszonej niewiasty (Artifex Mundi celuje chyba w kobiecą część miłośników elektronicznej rozrywki - czy w jakiejś ich grze poruszamy się facetem?), mianowicie tytułowej panny Glass, tajnej agentki, która przybywa do miasteczka Hochwald z misją uratowania porwanego doktora Inka. Jest tajemnica (zagadkowe trzęsienia ziemi), jest czarny charakter (generał o spojrzeniu i głosie zdolnym do zabijania), jest w końcu... schematyczność godna srogiej kary, bo pomimo ciekawego zawiązania fabuły jest dalszy rozwój jest porażająco nijaki i nie wywołuje żadnych emocji. A szkoda, bo przy odrobinie wysiłku można było w scenariuszu fajnie namieszać. Steampunkowe naleciałości i graficzna stylistyka budują unikalną atmosferę, ale poza obserwowaniem ładnych widoczków nie jest nam dane w nią wsiąknąć. Nic i nikt nie stara się obudować mizernie poprowadzonej historii, a świat przedstawiony poznajemy na zasadzie oglądania pocztówek - to i to wygląda ciekawie, ale co z tego, skoro nie mamy szans dowiedzieć się czegoś więcej. 

Przyjemna jest za to warstwa gameplayowa, bo na brak i zróżnicowanie zajęć zdecydowanie nie można narzekać. Co ciekawe, jak na Hidden Object zaskakująco niewiele razy przyjdzie nam tu wytężać wzrok w poszukiwaniu wyszczególnionych przez twórców obiektów. Te są, a jakże, ale w różnych odsłonach (cele podane w formie tekstu lub obrazków, szukanie i używanie przedmiotów w formie jednoekranowej mini gry) i nie tak ewidentnie wplecione na siłę, jak to bywa w wielu produkcjach tego typu. Znacznie częściej dostajemy do rozwikłania zagadki typowo logiczne. Układamy puzzle, przesuwanki, przygotowujemy drinka poprzez odpowiednie wymieszanie składników, innym razem majstrujemy samodzielnie proch strzelniczy, bawimy się też kołami zębatymi, składamy skrzydło, zapalamy lampki, przeprowadzamy kulki przez labirynt i tak dalej, i tak dalej. Część wyzwań jest prostych i przebijamy się przez nie na jednym oddechu, ale kilka potrafi zatrzymać na nieco dłużej i doprowadzić szare komórki do znacznie bardziej wytężonej pracy. Przyznam, że pod tym względem czułem się w pełni dopieszczony. Oprócz tego zbieramy i używamy przedmioty, gawędzimy oraz - tu rzecz warta pochwały - korzystamy z mechanicznego ptaka imieniem Mateusz, który może nam na przykład przynieść znajdujący się poza zasięgiem dłoni i posiadanych obiektów w kieszeni przedmiot. Pozostałe jego funkcje odkryjecie sami. 

Grafika, jak wspominałem, prezentuje się na ośmiocalowym ekranie tabletu prześlicznie. Tła zostały przygotowane z dbałością o detale, mamy tu co nieco animowanych elementów, padający śnieg i ciężko oprzeć się budowanej za tą sprawą atmosferze. Zwłaszcza na początku, kiedy jeszcze mamy nadzieję na emocjonującą, być może wyciskającą łzę historię, robi to świetne wrażenie. Bardzo ładna jest też ilustracja muzyczna, której aż do końca nie można niczego zarzucić. Angielskie głosy postaci brzmią - mając na uwadze szablonowo rozpisane monologi - porządnie, a i wszelkie efekty dźwiękowe są na swoim miejscu. Oprawa audio i wideo zasługują zatem na słowa uznania i obok rozgrywki to najmocniejszy element tego tytułu. 

Zabawę przedłuża możliwość zbierania robaków (bodajże 30 sztuk) i dodatkowy epizod w edycji kolekcjonerskiej, podczas którego sterujemy samym doktorem Inkiem (o, no właśnie, jest i facet), rozwiązując szereg łamigłówek. W sumie, na poziomie zaawansowanym i przy 100% rozpracowaniu gry, to jakieś 6 godzin działania, a więc wynik przyzwoity. Jeśli nie zrazi Was miałka fabuła - bierzcie bez zastanowienia. To naprawdę bardzo dobry przedstawiciel gatunku HOPA. 


Piotr Wysocki

Komentarze