Hipotermia - Arnaldur Indriðason [RECENZJA]

Hipotermia, Arnaldur Indriðason, W.A.b., 2016, 320 stron

I kryminał i obyczajówka, co u tego pisarza jest zwyczajem, a co trafiło w sam środek tarczy mojego gustu od pierwszej wydanej u nas jego książki. Niektórzy jojczą, że wątki kryminalne schodzą u Indridasona niekiedy zbyt mocno na drugi plan, ale, kurka, nic nie poradzę, że mnie w jego powieściach równie mocno wciąga rozwiązanie tajemnicy kryjącej się za jakimś zgonem, co prywatne życie bohaterów.
Tym razem sprawa główna to samobójcza śmierć Marii, której dwa lata temu zmarła matka. Matka ów wierzyła w życie po śmieci, co,  gdy już Erlendur zaczyna węszyć wokół sprawy, okazuje się bardzo istotnym szczegółem. I tu już skończę, bo każde kolejne słowo mogłoby być był dużym spojlerem, a tych nie lubi nikt. Są też wątki poboczne, choćby sprawa zaginięcia przed laty pewnego mężczyzny. Śledztwo utknęło w martwym punkcie i tylko ojciec zaginionego nie pozwalał o niej zapomnieć Erlendurowi. Co ciekawe, w podobnym czasie i miejscu zniknęła też pewna dziewczyna. Czy jedno z drugim ma coś wspólnego?

Jest też powracający w każdej książce z serii wątek śmierci brata Erlendura w zamieci, kiedy obaj byli jeszcze dziećmi. Ciała nigdy nie odnaleziono, a komisarz do dziś nie może się z tą stratą pogodzić i obwinia o nią siebie samego.
Bardzo dobra książka. Czasem przejmująco smutna, ze świetnymi dialogami i tak zwyczajnie prawdziwa - u tego autora nigdy nie ma szalonej akcji, udziwnionych fabularnych twistów i śledczych o supermocach. I chyba dlatego tak bardzo go lubię.

Komentarze

Prześlij komentarz