Nieznajomi - Dean Koontz - Recenzja

Nieznajomi, Dean Koontz, wydawnictwo: Albatros, 624 strony

Nie tak dawno zdałem sobie sprawę, że obecnie czytuje Deana Koontza już głównie z sentymentu. Jest to pisarz, którego odkryłem na samym początku mego ciągnącego się już niemalże dziesięć lat romansu z literaturą. Przez pewien okres twórczość pisarza idealnie wpasowywała się w moje oczekiwania, te jednak wraz z upływającym czasem i kolejnymi przeczytanymi książkami zaczęły ulegać pewnym modyfikacjom - spoważniałem, dojrzałem... pff, no dobra, kogo ja próbuję oszukać :-P Prawda jest taka, że wciąż jestem tym samym gówniarzem z kręćkiem na punkcie thrillerów, horrorów i ohydztwa w każdej postaci, całość jednak musi być przekonująca, napisana tak, bym uwierzył nawet w największe bzdury. Psychologiczna wiarygodność postaci i ich zachowań potrafi sprawić, że przez te kilka godzin spędzonych przy lekturze nawet śmiercionośne, żywe rośliny i atak zombie razem wzięte zdają się nie mniej prawdopodobne niż wiadomość o seryjnym mordercy grasującym po ciemnych zaułkach ulic. Koontz raczej nie zalicza się do tego elitarnego grona twórców posiadających dar przekonywania, jednakże wciąż niezmordowanie, co najmniej kilka razy do roku wychodzę z księgarni z jego książką pod pachą. Owszem, facet piszę solidne thrillery, nierzadko mocno wciągające, ale przecież już kilku solidnych autorów na rzecz tych lepszych przez ostatnie lata porzuciłem. To przywiązanie do Koontza po prostu musi być więc objawem sentymentu, innego wytłumaczenia nie widzę ;-)

Kiedy podczas buszowania po półkach księgarni dostrzegłem Nieznajomych Deana Koontza, ogłupiałem. Ponad 600 stron drobnym drukiem - optycznie prawdziwa cegła - niesamowicie działający na wyobraźnie opis fabuły, porządny papier, a wszystko to w cenie 33,90 zł (wciąż mam na swoim egzemplarzu przyklejoną cenę, choć mocno już wyblakła). Kupiłem, nie było innego wyjścia, każdy książkowy nałogowiec na pewno przyzna mi rację, że czasem po prostu nie da się inaczej. Kupiłem i w jakiś czas potem zacząłem czytać. Coś jednak nie zaskoczyło. W dwa tygodnie później strwożony zdałem sobie sprawę, że dobrnąłem dopiero na setną stronę i niemal nic z treści nie pamiętam. Postanowiłem zacząć raz jeszcze, tym razem zdeterminowany, by zrobić to tak, jak należy. I znów nie rozległ się ten charakterystyczny klik wewnątrz głowy, znów nie zaskoczyło. Powoli, rozdział po rozdziale przebijałem się przez treść i koniec końców dwa tygodnie później z westchnięciem ulgi doczłapałem do finału. Koontz rozgadany równa się - niestety - Koontz przynudzający.

Dean Koontz i Trixie
Od strony fabularnej wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku. Oto mamy kilku obcych sobie ludzi, a każdy z nich cierpi na ataki panicznego lęku, którego przyczyn nie są w stanie pojąć. Do czasu. Fragmenty wspomnień czegoś, co wydarzyło się półtora roku temu w okolicach pewnego hotelu zaczynają powoli wypływać na powierzchnię świadomości. Dopingowani przez tajemniczego sprzymierzeńca bohaterowie powieści trafiają w końcu w miejsce, gdzie leży rozwiązanie tajemnicy ich problemów - Hotelu Zacisze...

Brzmi naprawdę obiecująco, jednak krótki opis, to krótki opis, a ponad sześćset stron jego rozwinięcia już inna para kaloszy. Nie mogę powiedzieć, by Nieznajomi byli przeraźliwie nudni. Nie, wydarzeń jest tu sporo, jednak nawet te z założenia mającego podnieść mi tętno fragmenty odbierałem bez żadnych emocji. Nie do końca wiem, gdzie leży problem, ale Koontzowi ani przez chwilę nie udaje się zbudować trzymającej w napięciu sceny. Może to przewidywalność wydarzeń, wyświechtane chwyty i rozwiązania fabularne, a może nieudolnie opisane ataki lęku, wywołujące raczej uśmiech politowania, niż rzeczywisty niepokój. Gdyby jeszcze powieść zamykała się na trzystu, góra czterystu stronach, byłbym w stanie przełknąć ją bezboleśnie. Tych jest jednak więcej i co rusz trafiamy na zator, okrutnie dłużące się momenty, przez które bywały czasy, gdy przez dwa drzwi zaliczałem zaledwie trzydzieści stron, a potem, gdy już tempo przyspieszyło, w ciągu doby niemal sto. Bo - pomimo wszystkich wymienionych powyżej usterek - od strony stylu Nieznajomi napisani są przyzwoicie, a bohaterów książki da się przyjąć bez marudzenia. To jednak trochę za mało i ciężko książkę komukolwiek zarekomendować. Chyba tylko zupełni amatorzy gatunku znajdą w fabule coś, czego nigdzie indziej na przestrzeni ostatnich lat nie widzieli. Za dużo schematów, za dużo stron, a za mało emocji, a poza tym wszędobylskie moralizatorstwo, od którego momentami zęby bolą. Sięgać tylko na własną odpowiedzialność - osobiście odradzam, Koontz ma na swoim koncie od groma lepszych historii. 

Ocena: 5+/10

Piotr Wysocki

Komentarze

  1. Właśnie takiego bloga szukałem :)
    Wszystko, co mnie interesuje w jednym miejscu!

    Pozdrawiam, Niepoprawny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem kontent, zapraszamy do częstych odwiedzin :-D

      Usuń
  2. Tak było z "Przepowiednią" . Chyba trzykrotnie podchodziłam do tematu. Wymiękłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja kiedyś miałem to jeszcze przy "Prędkości". Zacząłem i nie dałem rady. Po kilku dniach zacząłem od nowa i... zaskoczyło. Wciągnąłem się bez reszty :-)

      Usuń
  3. świetna recenzja i wspaniały blog ;)
    pozdrawaim ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Autora nie znam, ale opis i mnie zaciekawił. Myślę, że na twoim miejscu również nie mogłaby, oprzeć się tej książce i zabrałabym ją do domu :)
    Podziwiam Cię, że dokończyłeś czytać tę książkę chociaż była taka nudna. Ja w takich sytuacjach strzelam focha i odkładam powieść.
    Pozdrawiam ciepło,
    J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja fochów na książki nie strzelam, zawsze doczytuje do końca. Skoro już wydałem na takiego gniota kasę, szkoda tak zupełnie go porzucić, a nuż finał będzie epicki ;-)

      Usuń
  5. Również nie znam autora:( Fabuła faktycznie wydaje się ciekawa, ale po Twojej recenzji raczej nie jestem skłonna, aby sięgnąć po książkę;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dużo zależy od czytelniczego wyrobienia - dziesięć lat temu pewnie by mi się podobało ;-)

      Usuń
  6. Ja z Koontzem przeżyłam romans w gimnazjum (ok, zważywszy na mój wiek, słowo "romans" brzmi...niepoprawnie). Najlepiej z jego powieści zapamiętałam "Oczy ciemności" i pamiętam, że wtedy bardzo mi się spodobał jego styl. Niestety, po pięciu latach i - jak wspomniałeś - wielu przeczytanych książkach, zorientowałam się, że ten autor już wcale mnie nie zachwyca tak, jak zachwycał mą osobę w wydaniu lat 14. Jednak nie ukrywam, że miło czasem przeżyć chwile uniesienia z jakimś autorem, nawet jeśli miałoby się go porzucić. A sentymenty też nie są takie złe! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba większość z nas, z nieco dłuższym niż kilka lat stażem czytelniczym i odpowiednimi zainteresowaniami, czytało kiedyś Koontza ;-) Chętnie wydawany u nas pisarz :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ooo, będę omijać :D Wydaje mi się, że czytałam jakąś jego książkę i mnie nie porwała niestety :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Opis fabuły rzeczywiście brzmi zachęcająco...ale chyba wolałabym to wszystko w wykonaniu Kinga niż Koontza, do którego mam bardzo ograniczone zaufanie;) Niektóre z jego powieści są naprawdę dobre, ale częściej trafiam na te przeciętne.

    OdpowiedzUsuń
  10. Koontz ma całkiem niezły styl i wydaje mi się, że sympatia do jego twórczości nie jest oznaką braku literackiego obycia. Problem jest nieco innej natury. Koontz jest pisarzem bazującym na swoich sprawdzonych schematach i jeśli przeczyta się kilka bądź kilkanaście jego książek, kolejne zwyczajne stają się przewidywalne i nie są w stanie zaskoczyć czytelnika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się, te schematy są widocznie zwłaszcza przy kreacji jego bohaterów. Pomiędzy książkami Koontza trzeba sobie robić dłuższe przerwy, wtedy smakują lepiej :)

      Usuń

Prześlij komentarz