Tomb Raider: Prophecy [GBA] [Recenzja]

Tomb Raider: Prophecy, producent: Ubisoft, GBA, zręcznościowa

W przeciągu długiego i pięknego żywota GameBoya Advance'a ukazały się na niego w sumie trzy odsłony przygód Lary Croft. Prophecy było tą pierwszą i niestety raczej nieudaną.

Pierwsze zgrzyty pojawiają się już od strony fabuły, co czuć mając nawet świadomość, iż ta nigdy nie należała do mocnych stron Tomb Raidera. Cóż podsuwają nam autorzy? Magiczne kamienie, przepowiednie i potężnych czarnoksiężników, z którymi trzeba się zmierzyć... historia i sposób jej przestawienia stoją na dosyć żenującym poziomie. Szczęście w tym, że banalnych, naiwnych dialogów i scenek jest tu w sumie jak na lekarstwo, można więc bez wyrzutów sumienia nawet nie zwracać na nie uwagi. Tylko tyle, bo pominąć niestety się ich nie da. Najwyraźniej twórcy tak mocno zachłysnęli się ich jakością, że nawet nie przewidzieli sytuacji, w której ktoś mógłby nie chcieć ich oglądać, zwłaszcza po piątym z rzędu zgonie w jednym etapie.

Tak tu szaro, tak tu buro, tak bez życia
Zostawmy to jednak i skupmy się na meritum sprawy, czyli samej rozgrywce. Ta sprowadza się do tego, co w serii znamy i lubimy, czyli biegania, skakania, omijania pułapek, wciskania przycisków, pociągania za wajchy, strzelania oraz rozwiązywania łamigłówek. Gra przedstawiona jest, co raczej nie powinno dziwić zważywszy na możliwości GBA, w dwóch wymiarach i rzucie izometrycznym. Tła wyglądają przyzwoicie, podobnie jak animacja Lary, jednak po kilkudziesięciu minutach odnosi się już nieprzyjemne wrażenie, że każda kolejna lokacja wygląda zastanawiająco podobnie do poprzedniej. Odczucie to wzmaga dodatkowo fakt, iż bez przerwy robimy właściwie to samo. Monotonia zabija przygody panny Croft zaledwie po kilku planszach. Od wielkiego dzwona trafimy co prawda na walkę z bossem bądź sekwencje zręcznościową na czas, lecz to zdecydowanie za mało, by móc nazwać ten tytuł dynamicznym i urozmaiconym. 

O nie, kolejny wilk, kolejny przymus wysłuchania tego 
sampla dźwiękowego
Zaskoczył mnie ponadto nieistniejący system zapisu postępu. Zamiast niego co każdy poziom otrzymujemy czteroliterowy kod. Życie jest jedno, więc po każdej śmierci musimy zaczynać etap od nowa. I tu znajdujemy kolejny gwóźdź do trumny skrywającej truchło tego dzieła - zgon oznacza przymus wpisania kodu, a wpisanie kodu oznacza z kolei, że zaczynamy plansze ze standardowym wyposażeniem... Tak, dobrze słyszycie. Przez kilkadziesiąt minut zbieram amunicję do broni, której nawet nie mam, skrzętnie chomikuje i oszczędzam apteczki, a jedna pomyłka powoduje utratę całego ekwipunku? Gdzie sens w rozrzucaniu od pierwszych plansz amunicji do UZI, jeśli na 99% nie uda mi się utrzymać tych magazynków do (o ile mnie pamięć nie myli) 16 etapu, w którym broń ta jest dopiero dostępna? Tajemnica godna umiejętności samego Sherlocka Holmesa. Ludziska, przecież GBA pozwalał na zapis stanu gry na kartdridżu! Ba, nawet gdyby nie pozwalał, to przecież zawsze można wprowadzić dłuższe kody, w których ukryty jest stan naszego ekwipunku. Szkoda moich nerwów i waszego czasu na czytanie o tym wszystkim. Odnoszę niejasne wrażenie, że TR:P powstawał pierwotnie na GBC i dopiero pod koniec produkcji, kiedy już na rynku rządził GBA, nagle zadecydowano o podmienieniu grafik i wypuszczeniu gry na nową konsolę. Bo lepiej się sprzeda.

O udźwiękowieniu zbyt wiele ciepłych słów z siebie nie wyleję, gdyż te jest zwyczajnie fatalne. Muzyka gra właściwie tylko w menu, a podczas eksploracji przestrzeni do naszych uszu docierają tylko odgłosy otoczenia. Irytujące są też powtarzalne dźwięki, jakie wydają trafiane i padające wilki. Po kilku trupach mamy już tego wżerającego się z mózg pisku po dziurki w nosie. 

A skoro już jesteśmy przy wilkach, warto chyba napomknąć o niewielkim zróżnicowaniu przeciwników. Wilki, szkielety i magowie to niemalże wszystko, co gra ma nam do zaoferowania w tej materii. Biednie. Sterowanie wypada na tym brzydkim tle całkiem znośnie. Nie frustruje, skoki wymierza się stosunkowo prosto, a Lara reaguje zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Walka pozostawia jednak już dużo więcej do życzenia - po prostu trzymamy przycisk strzału i biegamy, starając się nie zostać trafionym. Kwestia raczej przypadku niż odpowiedniej strategii. 

32 poziomy pozwalają na kilka godzin zabawy, ale czas ten nie jest wypełniony szczególnie fascynującą rozgrywką. Mniej więcej od połowy zmuszałem się już, by brnąć dalej. Nie ma tu nic, co przykuwałoby do ekranu konsolki - widziałeś kilka pierwszych plansz, widziałeś całą grę. Może to troszkę krzywdzące stwierdzenie, ale w gruncie rzeczy nie tak bardzo.

Podsumowując, sporo poniżej oczekiwań, tytuł wyłącznie dla prawdziwych, odważnych maniaków Lary Croft.


Piotr Wysocki

Komentarze

  1. Znów nie kojarzę tej gry, ale nawet to dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam tą grę na płytce kupionej w zbiorze jakimś chyba xD Nie grałam jeszcze gdyż nie przepadam za czymś takim ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój brat grał tylko chyba w nowszą wersję czytam część. A ja zawsze lubiłam siedzieć i patrzeć jak gra bo tylko mi to było wolno robić, ponieważ nie jest za dobra w takich grach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta notka zdecydowanie nie dla mnie. Jedyne gry, z jakimi się zmierzyłam, to Kapitan Pazur, Heroes, Simsy i nieco współcześniejszy Książę Persji i Assassin :D Żeby napisać jakiś dłuższy i mądrzejszy komentarz poczekam jednak na wpis książkowy ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie nawet film średnio kręci, a co dopiero gra. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. grałam w jakąś część tej gry, ale na playstation, nawet fajna :))
    Mógłbyś zaobserwować mnie na moim profilu na facebook'u? Oczywiście jeśli chcesz :))
    https://www.facebook.com/miauczak

    OdpowiedzUsuń
  7. O jacie ! :) Pamiętam jak w podstawówce grałam w Tomb Raider, ale nigdy niestety nie byłam dobra. Z tym, że grałam na komputerze.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz