Marsjanin - Andy Weir [Recenzja]

Marsjanin - Andy Weir, wydawnictwo: Akurat, 2014, 384 strony

Książka, której droga na powierzchnie była trudna i usiana niezliczonymi przeszkodami, ale kiedy już wypłynęła i odetchnęła pełną piersią, ani myśli zawracać. Zniechęcony brakiem zainteresowania wydawców swoją powieścią Weir postanowił w końcu opublikować ją w odcinkach w sieci. Ta spodobała się czytelnikom na tyle, by wciąż rosnąca grupa fanów poprosiła autora o stworzenie e-booka. Potem wszystko potoczyło się szybko. Sprzedawana za 99 centów e-wersja książki rozeszła się w takich ilościach, że niechętni dotąd wydawcy nagle zmienili zdanie i Marsjanin trafił na papier, a w przyszłym roku obejrzymy jego ekranizacje w reżyserii słynnego Ridleya Scotta. Lepszego przebiegu zdarzeń Weir nie mógłby sobie wymarzyć.

Z jednej strony trudno jakoś mocno dziwić się początkowym obawom wydawnictw. Jakby nie patrzeć, historia samotnego astronauty próbującego przeżyć na powierzchni Marsa nie brzmi szczególnie fascynująco i przede wszystkim nie pachnie górą gotówki. Zwłaszcza że autor nie tworzy rasowego science-fiction, a - o czym oznajmia nam okładka - science fact. Na czerwonej planecie życia w końcu nie ma, odpadają więc spotkania z obcymi i nieustanne walki na laserowe pistolety w akompaniamencie stosownych odgłosów. Jak się jednak okazuje, atrakcji i wyzwań bohaterowi nie zabraknie. Mark Watney, wspomniany wielokrotnie pozostawiony na Marsie nieszczęśnik, przez blisko czterysta stron powieści mierzy się z tyloma problemami, które rozwiązuje wyłącznie przy pomocy dostępnego wyposażenia (oraz marsjańskich kamulców etc.), że sam MacGyver przecierałby zapewne oczy ze zdumienia. Mark przyjmuje swoją pozornie beznadziejną sytuację ze sporą dozą dystansu i humoru, bardzo szybko zabierając się do pracy mającej na celu umożliwić mu ewentualne ocalenie. Nawet jeśli te może nadejść dopiero za kilka lat. 

Andy Weir - autor
Wszystkie wydarzenia z Marsa otrzymujemy z pierwszej ręki, w formie prowadzonego przez bohatera dziennika. Ten skupia się zaś wyłącznie na tym co i jak zrobił, bądź co i jak zrobić zamierza. Głębsze przemyślenia i refleksje niemalże nie występują, co niektórych może niekoniecznie usatysfakcjonować, ale dzięki temu zabiegowi książka jest dość dynamiczna i przez kolejne rozdziały przebiega się ekspresowo. Mówiąc bez ogródek, Marsjanin to powieść przygodowa, tyle że rozgrywająca się na czerwonej planecie. Wydaje się jednak, że właśnie w tym tkwi sekret jej komercyjnego sukcesu. Bo i owszem, klimatyczna, skupiona na emocjonalnych rozterkach i prawdopodobnie skazanej na porażkę walce o życie bohatera opowieść byłaby zapewne dużo bardziej wstrząsająca, ale nie oszukujmy się, nie sprzedałaby się zbyt dobrze. Mark Watney - świadomie czy nie - osiągnął idealny kompromis. Marsjanina pochłania się z przyjemnością bez względu na preferencje i zainteresowania. Masa fachowych informacji podana jest tu w tak skondensowanej i przystępnej formie, że nawet kompletny laik nie poczuje się przygnieciony ich ciężarem. Powieść wciąga, bawi, a przy okazji dokształca. Czego chcieć więcej? Chyba tylko Richarda Deana Andersona w głównej roli ekranizacji ;)



Piotr Wysocki

Komentarze

  1. Wszyscy tak chwalą "Marsjanina", że i ja się skusiłam :) Richard Dean Anderson faktycznie mógłby być idealnym Markiem, ale niestety zostanie nim Matt Damon...

    OdpowiedzUsuń
  2. "historia samotnego astronauty próbującego przeżyć na powierzchni Marsa " - wyobrażam sobie te pasjonujące dialogi i nieoczekiwane zwroty akcji :P Czytałam mnóstwo pochlebnych recenzji, ale nadal jakoś mnie do tej pozycji nie ciągnie

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie widziałam jeszcze negatywnej recenzji tej książki, każdy ją zachwala... coś w tym musi być ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Książka jest warta twego, aby poświęcić na nią czas :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem bardzo ciekawa tej pozycji, zamierzam ją upolować przy najbliższej okazji :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Właśnie za kilka chwil zaczynam ją czytać:D

    OdpowiedzUsuń
  7. Będę niebawem zabierać się za tę książkę. Mam wobec niej spore oczekiwania.

    OdpowiedzUsuń
  8. Chyba to nie moje klimaty :p

    OdpowiedzUsuń
  9. Abstrahując od książki, którą zamierzam przeczytać, fascynuje mnie to jak bardzo wydawnictwa nieraz nie mają wyczucia i nie potrafią inwestować w odpowiednich ludzi, a potem jakby nigdy nic (gdy autor osiągnie sukces w internecie) strasznie się o niego zabijają.

    OdpowiedzUsuń
  10. Gdyby Richard Dean Anderson zrzucił parę kilo, to może i by się nadał do roli :P Obecnie nie przypomina sylwetką dawnego MacGyvera :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Vicek, przy pomocy efektów specjalnych można dziś zrobić dosłownie wszystko :D

      Usuń

Prześlij komentarz