The Dream Machine, Episode 1-4 [PC] [Recenzja]

Dream Machine, Episode 1, 2, 3, 4, Cockroach Inc. cena: 15,99 Euro (wszystkie epizody)

Na przestrzeni ostatnich dekad ukazało się co najmniej kilka przygodówek zrealizowanych przy pomocy plasteliny bądź gliny. Ja pamiętam dwie - kultowego Neverhooda i mniej kultowego Agenta Gliniarza, w którego można było zagrać w wersji zlokalizowanej dzięki firmie Manta, będącej wówczas jeszcze dystrybutorem gier. Pamiętam, choć tylko z recenzji w prasie, gdyż w żaden z powyższych tytułów nie wpadł do paszczy mojego czytnika płyt w komputerze. Z tym większym zainteresowaniem zainstalowałem więc niezależną produkcję ze studia Cockroach zatytułowaną Dream Machine. Dzięki dwóm paczkom gier za symbolicznego dolara udało mi się uzbierać na Steamie cztery epizody rzeczonej produkcji. Dostępna jest już piąta, a planowana szósta i ostatnia, ja jednak skupię się tylko na tym, co rzeczywiście ograłem.

Papieros, sączący się z gramofonu Jazz... poezja, nie życie ;)
Zacznę bardzo nietypowo, bo od grafiki. Cała strona wizualna składa się bowiem z postaci, tła i lokacji wykonanych przy pomocy gliny czy pomalowanego kartonu. Efekt końcowy jest zaskakująco klimatyczny, co widać chociażby po screenach, które stanowiły zresztą ostateczny impuls do tego, bym Dream Machine zainstalował teraz, a nie później. Ogląda się to z niekłamaną przyjemnością. Liczba detali robi wrażenie - meble, książki, telefony, tapeta na ścianach, narzuty na łóżkach... wszystko jest albo ulepione albo wycięte z papieru, co samo w sobie imponuje. Główny bohater, Victor Neff, oraz każda napotkana przez niego postać wygląda zaś z pozoru jak zwyczajna ludzka istota, przynajmniej dopóki nie spojrzymy na ich twarze i fryzury. "Ależ oni brzydcy! Chociaż nosy mogli im zrobić ładniejsze" - rzekła moja mama, przypatrując się w cóż takiego pogrywam ;) Istotnie, panie i panowie zamieszkujący świat dzieła Cockroach urodą nie grzeszą, choć ciężko uznać to za minus. Tego typu aparycje podbijają tylko niepokojącą atmosferę przygodówki. A skoro już o klimacie napomknąłem, wypadałoby rzucić kilka zdań w temacie fabuły.

Rzecz zaczyna się intrygująco. Bez żadnej introdukcji zostajemy wrzuceni na maleńką, składającą się z jednego ekranu wysepkę, gdzie przy pomocy kilku odszukanych nań przedmiotów należy m.in. rozpalić ognisko i złowić rybę. Po kilku minutach zmagań okazuje się, że braliśmy właśnie udział w śnie bohatera, przerwanym brutalnie za sprawą jęczącego budzika. Victor wstaje, spotyka w kuchni krzątającą się ciężarną żonę, zjadają razem śniadanie... Zwyczajne, codzienne czynności, aczkolwiek nie do końca, gdyż para dopiero co przeprowadziła się do nowego mieszkania i musi jeszcze załatwić kilka spraw. Atmosfera niepokoju budowana jest cierpliwie, krok po kroku, za pomocą dialogów, kolejnych wydarzeń, grafiki i ambientowego udźwiękowienia. Alice, lepsza połówka Victora, opowiada protagoniście dość pokręcony sen, jaki miała minionej nocy, bohater znajduje w popielniczce niemal zniszczony list, z którego wynika, że były lokator starał się ich przed czymś ostrzec, w następstwie tego znajdujemy zaś pod podłogą dziwne urządzenie, a w jakiś czas później ukrytą za obrazem w sypialni kamerę wideo, skierowaną zresztą wprost na łóżko... To tylko początek historii, którą podąża w dość zaskakującym kierunku. Nie zdradzając zbyt wiele powiem tylko, że przyjdzie nam działać na terenie kilku snów. I niech to Wam wystarczy. Resztę odkryjcie sami, bo w ten sposób opowieść smakuje najlepiej, a ja i tak zdradziłem chyba zbyt wiele.

Epizod 3, zdecydowanie najlepszy z tych, w które grałem
Dream Machine to przygodówka, a przygodówka to przede wszystkim - poza fabułą - zagadki. Tych podczas czterech rozdziałów zmagań jest multum. Zwłaszcza jeśli podzielić je przez liczbę lokacji, po których się poruszamy. Tych drugich wiele nie ma, ale liczba przeszkód, na jakie trafiamy, w pełni to wynagradza. Mamy tu sporo zbierania i używania przedmiotów, przymus odpowiedniego prowadzenia dialogów, no i garść zazwyczaj świetnie przygotowanych zagadek logicznych. Kilka z nich (jak choćby ta z obrazami w czwartym epizodzie) zasługuje wręcz na gromkie brawa za pomysłowość. Już dawno tak dobrze nie bawiłem się podczas prób rozwikłania podsuwanych mi przez grę problemów. Co ciekawe i dość istotne, w żadnym momencie nie jesteśmy prowadzeni za rączkę. Do wszystkiego należy dojść samemu - czytając rozmaite papierzyska, dzienniki, rozmawiając i obserwując otoczenie. Nie liczcie na żaden system podpowiedzi i podświetlanie hot-spotów. To nie ten adres. Dream Machine nie jest grą łatwą. Zaciąłem się kilka razy, a największy problem stanowiło dla mnie przygotowanie pewnego specyfiku na sen. Ile się podczas niezliczonych prób wymieszania i przygotowania odpowiednich składników namęczyłem, to moje. Warstwa logiczna jest więc w sumie jedną z kluczowych w tym tytule. I słusznie, w końcu fani gatunku nie oczekują łatwej przeprawy przez zakupione produkcje, prawda? Prawda!? ;)

O najważniejszych elementach Dream Machine już wspomniałem, pozostają "detale". Dużym plusem są tu przede wszystkim świetnie, naturalnie rozpisane dialogi. W żadnym momencie nie czuć, że prowadzone przez nas rozmowy są wymuszone i sztuczne, co jest zmorą wielu obecnych i dawnych przygodówek. Tu już sama pogadanka z napotkaną postacią (czy też... hmm, obiektem) potrafi wywołać w graczu niepokój. Dzieje się to również za sprawą wielu niedomówień i ogromnym polu do własnych interpretacji scen, jakich jesteśmy świadkami. Twórcy poruszają między wierszami wiele intrygujących tematów, wystarczy tylko chcieć i potrafić je dostrzec.

Makieta, aparat fotograficzny i... mamy lokację.
Wady? Niektórzy mogą nieco narzekać na brak czytanych dialogów i polskiej wersji językowej, mnie jednak ani jedno ani drugie za specjalnie nie bolało. Brak voice-actingu pozwala cieszyć się dziwaczną muzyką i wszelkimi odgłosami, które skutecznie podkręcają poziom odczuwanego niepokoju, a do pełnego zrozumienia wszelkich wypowiedzi wystarczy zaledwie przyzwoita znajomość języka angielskiego. Masochiści mogą włączyć sobie opcje czytania napisów przez... syntezator mowy, czego jednak nie polecam. Efekt jest upiorny - w negatywnym znaczeniu tego słowa.

Cztery epizody Dream Machine pożarły mi z życia jakieś 9 godzin. Wynik może nie oszałamiający, ale w pełni satysfakcjonujący. Dorzućmy do tego jeszcze dwa epizody, a długość rozgrywki będzie można określić jako więcej niż solidny. Zwłaszcza w obecnych czasach tytułów na jedno popołudnie. Czy polecam? Zdecydowanie. To jedna z najciekawszych przygodówek ostatnich lat i wcale nie mówię tu o dokonaniach twórców niezależnych, ale gatunku w ogóle. Rzecz obowiązkowa dla każdego miłośnika łamania głowy i świetnie opowiedzianych historii.


Piotr Wysocki

Komentarze

Prześlij komentarz