Broken Sword 5: Klątwa Węża [PC] [Recenzja]

Broken Sword 5: Klątwa Węża, PC, Android, iOS, Revolution Software, CDP.pl, przygodowa, 2015, cena: 19,99 zł 
Po dwóch niezłych, acz nie rewelacyjnych odsłonach w trójwymiarze Broken Sword wraca do korzeni, serwując kolejną dawkę przygody w klasycznej oprawie i formie. Hołdujący nowoczesności gracze mogą kręcić nosem, lecz cała reszta (większość fanatyków gatunku?) klaszcze z radości uszami. W tym i ja, który z dwójką starych znajomych spędził kilkanaście godzin. Oto krótki spis wrażeń temu towarzyszących.

Od strony fabularnej wielkiego zaskoczenia nie ma. Wszystko zaczyna się od wielkiego łupnięcia - w tym wypadku kradzieży pewnego obrazu i morderstwa - którego jesteśmy świadkami, co na tyle mocno wzbudza ciekawość George'a i Nico, by postanowili bliżej przyjrzeć się sprawie. Zabrane przez napastnika dzieło sztuki nie było wcale najdroższym z wystawionych, a przecięte kable od alarmu sugerują, że w sprawę zamieszany był ktoś związany z galerią (tzw. inside job). A potem... potem jest wielki spisek, tajemniczy i potężny artefakt oraz ciągłe podróże. Historia typowa dla serii, ale podana sprawnie i interesująco. Owszem, tempo nie oszałamia, niektóre z problemów zdają się wrzucone tylko po to, by przedłużyć zabawę, ale jakoś szczególnie mocno to nie boli.

Rudera, ale prawdziwy artysta nie wybrzydza.
Zagadki, wzorem tych z poprzednich odsłon Złamanego Miecza, są liczne i skomplikowane. A przynajmniej kilka z nich, bo niestety większość rozwiązuje się właściwe z rozbiegu. Z jednej strony to plus, wszystko jest bowiem bardzo logiczne, ale mimo wszystko czasem - zwłaszcza w pierwszym z dwóch epizodów - trochę brakuje bardziej rozgrzewających szare komórki łamigłówek. Te dostajemy dopiero na kilka godzin przed finałem. A to musimy rozszyfrować telegram, innym razem tłumaczymy glify (najmocniej psująca krew zagadka), odgrywamy pewną melodię, a w pewnej chwili wysyłamy nawet w teren "wytresowanego" przez George'a... karalucha. Poza tym zbieramy kilogramy mniej lub bardziej przydatnego badziewia (Nico nosi ze sobą nawet mopa - uśmiałem się widząc, jak go chowa do kieszeni) i używamy go na innych obiektach lub łączymy ze sobą. 
Odwiedzane lokacje obserwuje się z prawdziwą frajdą
Równie istotne są pogawędki z napotkanymi postaciami. Często doprawione odrobiną humoru, choć o tarzaniu się ze śmiechu po podłodze nie ma mowy - to nie Deponia. Dialogi napisane są przyzwoicie. Wyraźnie czuć, że ktoś bardzo starał się oddać ducha rozmów i komentarzy z pierwszej i drugiej części gry. Udało się to tylko połowicznie, ale efekt i tak jest lepszy od tego, co dostaliśmy chociażby w Black Mirror 2 i 3. Co jeszcze? Bardzo ucieszył mnie powrót do patentu z możliwością pokazania postaciom niezależnym noszonych ze sobą przedmiotów, co przynosi od czasu do czasu dość zabawne efekty. Co jak co, ale o nudzie mowy być nie może. Ciekawostką jest wbudowany w grę wieloetapowy system podpowiedzi. Jeśli jakimś cudem utkniecie, zawsze można się nim wspomóc. W tym kontekście dziwi trochę dorzucony do pudełka, drukowany 60-stronicowy poradnik. Wolałbym instrukcję połączoną z artbookiem, ale... cóż, w obecnych czasach nie mam serca narzekać na dodawane w fizycznej postaci bonusy - taka to rzadkość.

Klasyka klasyki - składanie pociętego dokumentu
Oprawa graficzna obu epizodów stoi na podobnym, dość wysokim poziomie. Ręcznie rysowane tła cieszą wysoką rozdzielczością, masą detali i budzącym nostalgię klimatem. Niezła jest też animacja postaci, choć ci czasem nieco zbyt mocno odstają kolorystycznie od teł, co rzuca się w oczy zwłaszcza przy kilku ujęciach odwiedzanej lokacji z lotu ptaka. Więcej mogło być ponadto przerywników filmowych . To taka nagroda za włożony w rozwiązywanie zagadek wysiłek, a filmików w piątym Broken Swordzie jest niestety jak na lekarstwo. Na same pochwały zasługuje zaś udźwiękowienie. Muzyka jak żywo przypomina utwory z pierwszych przygód dwójki bohaterów, a voice-acting nie razi ani przez moment. Francuski akcent Nico to miód na uszy ;)

Klątwa Węża jest przy tym całkiem długa, bo napisy końcowe obejrzałem dopiero po 15 godzinach rozgrywki. Nie słuchajcie się recenzentów piszących o 8 godzinach - grali najwyraźniej z solucją na kolanach. Czy w takim razie polecam? Jak najbardziej, bo to naprawdę przyjemny powrót do kultowej wśród miłośników gatunku serii i zwyczajnie dobra gra. Grzechem byłoby nie mieć jej w domowej kolekcji.


+Udany powrót serii
+Urokliwa oprawa A/V
+Dla fanów - znane z poprzednich odsłon postacie (w tym koza!)
+Długość rozgrywki

-Trochę mało filmików przerywnikowych
-Nierówny poziom zagadek, obok łatwych stoją diabelnie trudne

Piotr Wysocki

Komentarze

Prześlij komentarz