Tajemnice Czasu: Dziedzictwo - Remastered - recenzja [Android]

Tajemnice Czasu: Dziedzictwo - Remastered, PC, Android, WM. 9,99 zł
Odświeżona wersja wydanej w 2010 roku pierwszej odsłony trzyczęściowej dziś już serii zatytułowanej Tajemnice Czasu. Co dodano, co poprawiono - nie wiem, nie grałem w oryginał, choć moje sokole oko podpowiada mi, że Artifex Mundi podrasowało odrobinę niektóre grafiki i animacje. Mamy też w pełni udźwiękowione dialogi, a więc słowo "remastered" nie wydaje się tu dodane zbyt mocno na wyrost. Sama gra niestety zadka nie urywa, zwłaszcza w kontekście aktualnych dokonań rodzimego dewelopera.


Studio Artifex Mundi kojarzone jest dziś wyłącznie z gatunkiem casualowych przygodówek HOPA (co się może niebawem zmienić, gdyż nieśmiało wkraczają na rynek RPG-ów), w których to obok rozwiązywania banalnych łamigłówek szukamy ukrytych obiektów (scenki hidden object). Wielu z czytelników pokręci teraz głową z niesmakiem na samą myśl o zagraniu w jedną z tych "gierek dla niedzielnych graczy", a ja wcale nie będę tym zaskoczony, bo sam do niedawna tak reagowałem. Prawda jest bowiem taka, że pośród setek produkcji HOPA ze świecą można szukać tych niezłych i dobrych. Większość to chłam, który w moim wypadku lądował w koszu na śmieci po kilkunastu minutach wątpliwej jakości zabawy. Ekipa z Artifex Mundi to jeden z tych wyjątków potwierdzających regułę i w produkcje spod ich dłuta niemal zawsze gram bez poczucia zmarnowanego czasu. Dopracowane, w ramach możliwości zróżnicowane i po prostu przyjemnie wciągające. Taki to trochę guilty pleasure.

Pierwsze Tajemnice Czasu mają ponad pięć lat na karku i pomimo ich odświeżenia to niestety widać, słychać i czuć. Fabuła jest prosta i niezbyt angażująca. Główną bohaterką jest tu Vivien Ambrose, doktor fizyki, której ojciec zostaje porwany, a my musimy w jej skórze go uratować. W tym celu podróżujemy w czasie, odwiedzając kilka epok i zróżnicowanych wizualnie miejscówek. Historia jest głupawa i kiepsko poprowadzona. Ot, zwykły pretekst do rzucania bohaterki po różnych czasach i rozwiązywania łamigłówek.

Każda misja składa się z zaledwie kilku ekranów i sztuką jest tu utknąć nawet na najwyższym stopniu trudności. Trochę gawędzimy, zbieramy i używamy przedmioty, szukamy ukrytych obiektów, a od czasu do czasu rozprawiamy się z wymagającą lekkiego rozruszania szarych komórek łamigłówką. Pomiędzy misjami bawimy się zaś w "znajdź 7 szczegółów różniących dwa obrazki". Jak na nieco ponad 3 godziny - bo tyle potrzebowałem do dobrnięcia do finału - to spora ilość atrakcji. Fajne są zwłaszcza wyzwania logiczne - układamy puzzle, przesuwanki, dwa razy bawimy się w zakamuflowanego masterminda etc. Niektóre z nich zajmują umysł na nieco więcej niż minutę, co uznaje za plus. Leniwce mogą je oczywiście pominąć - koniec końców to casualówka.

Oprawa graficzna jest nierówna. Część grafik cieszy oczy mnogością detali, inne zaś straszą niską rozdzielczością i rozmyciem. Śmiesznie wyglądają ponadto twarze naszych rozmówców, sprawiające wrażenie rozciąganych i zniekształcanych graficznie w taki sposób, by wyglądało to na mimikę i faktyczną animacje. Nie wygląda. Angielski voice-acting brzmi przyzwoicie, zwłaszcza w kontekście kiepsko rozpisanych dialogów, choć i tu pojawia się pewien zgrzyt w postaci jednego głosu brzmiącego niczym z syntezatora mowy (zgadniecie o kim piszę?). Nieźle brzmi za to muzyka, której słucha się bez bólu uszu. 

Polonizacja - kinowa. Studio Artifex Mundi tworzy swoje tytuły pod rynki zagraniczne, a więc pierwotnie powstają w wersji angielskiej, później dopiero ktoś tłumaczy je na pozostałe języki. Efekt mrozi krew w żyłach. Ktoś, kto odpowiada za polską lokalizacje powinien się schować i nie wychylać, bo ta niewielka w sumie ilość tekstu usiana jest dziesiątkami błędów, niedoskonałości i przykładów zbyt dosłownego tłumaczenia. Doszło do tego, że zamiast czytać podpisy pod dialogi wsłuchiwałem się w angielskie głosy - w przeciwnym razie ciężko czasem poprawnie zrozumieć sens wypowiedzi. 

Taka sobie oprawa, taka sobie fabuła, taka sobie długość rozgrywki. Tajemnice Czasu: Dziedzictwo w edycji remastered to produkcja nie wybijająca się ponad przyjęte standardy. Bawić bawi, ale w żadnym momencie nie powoduje westchnień podziwu i uznania. Stąd i taka ocena. Pograć można, lecz nie trzeba.


Komentarze