Oko Kaina - Patrick Bauwen [Recenzja]

Oko Kaina, Patrick Bauwen, wydawnictwo: Sonia Draga, 440 stron

Nigdy nie byłem wielkim zwolennikiem filmów i powieści sensacyjnych. Spektakularne sceny pościgów, strzelanin i Jak Największych Wybuchów, które duża część naszego społeczeństwa przyjmuje z wybałuszonymi oczami i przyspieszonym tętnem, we mnie wywołują co najwyżej niepowstrzymane ataki ziewania i bezustanne nerwowe spoglądanie na zegarek. I wcale nie wyolbrzymiam, tak po prostu ze mną jest. A wspominam o tym nie tylko ot tak, by recenzja miała kilobajt tekstu więcej, lecz ze względu na fakt, iż "Oko Kaina" Patricka Bauwena jest w dużym stopniu właśnie takim odpowiednikiem kina akcji, które oglądamy w niedziele przy obiedzie. Trochę dreszczowiec, trochę łubu-dubu, masa tajemnic i końcowy twist, bez którego nie obejdzie się żadne nowoczesne dzieło tego rodzaju. I wiecie co jest przy tym wszystkim najśmieszniejsze? Bawiłem się nieźle!

Hazel Caine, gwiazda hollywoodzkich mediów, organizuje nowy program pod tytułem "Oko Kaina". Udział bierze w nim 10 kandydatów, z których każdy skrywa jakąś tajemnicę. Jednak autobus, mający zawieźć ich na plan filmowy do Las Vegas, nigdy nie dotrze do celu. Niezapowiedziany gość wciąga uczestników do swojej krwawej gry, w której to on dyktuje zasady. Napięcie rośnie, a kamery rejestrują morderstwa jedno po drugim.

Patrick Bauwen
Mało oryginalne, nieprawdaż? Bez dwóch zdań, jednak w takich historiach jest zawsze coś, co przykuwa moją uwagę. To zapewne pozostałości ze szczenięcego gustu, gdyż lata temu, chociażby w czasach szkoły podstawowej, czytając powyższy opis fabuły miałbym porządne ciary na plecach ;-) Co mogę jednak o książce powiedzieć dziś?
Zaczyna się dosyć spokojnie. Pierwsze kilkadziesiąt stron pełni rolę wprowadzającą, przybliżającą nam sylwetki wszystkich bohaterów zbliżającego się dramatu. Wiadomo, im lepiej ich poznamy, tym mocniej będziemy przeżywać ich walkę z kostuchą. Dostajemy w sumie dość stereotypową mieszankę charakterów, z których większość jest nam później raczej obojętna, ale w gruncie rzeczy nie jest wcale tak źle - tę cienką nitkę więzi udaje się autorowi do kilku postaci przypisać, co uznaje za plus książki. Najciekawszy jest, jakże zaskakujące, główny bohater, czarnoskóry lekarz Tom Lincoln. Da się faceta polubić i bez problemu kibicować mu w mrożącej krew żyłach bitwie o życie. O całej reszcie uczestników show nie będę nic pisał, gdyż to właśnie w nich kryją się wszelkie fabularne niespodzianki "Oka Kaina"

Wprowadzenie mamy za sobą, zaczyna się akcja. A jak już się zaczyna, to nie zwalnia do samego finału. Rozdziały są krótkie, kończące się często cliffhangerami, przez co kolejne strony książki uciekają nie wiadomo gdzie i kiedy. Dałem się wciągnąć w tę prostą w zasadzie historię, ślęcząc nad powieścią przez cały weekend, byle tylko jak najprędzej poznać zakończenie. Te jest, rzecz jasna, szalenie zaskakujące. Może trochę nieprawdopodobne (przynajmniej na chwilę obecną. Kiedyś? Kto wie, kto wie...), ale to nieistotne, w tego rodzaju prozie liczy się efekt ;-) Choć na klawiaturę cisną mi się teraz rozmaite przemyślenia, pozostawię je niewypowiedziane - każde z nich byłoby zbyt czytelną wskazówką odnośnie finału. Niech więc wystarczy Wam to, co do tej pory napisałem.

Daleki jestem od stwierdzenia, że to dobra książka. Pod względem warsztatowym poprawna, bardzo intensywna i wciągająca, ale dla mnie, który w literaturze szuka czegoś ponad czytadłami, to trochę za mało, by przyznać jej wysoką notę. Przeczytać, w trakcie czego zabawa jest przednia, i zapomnieć. Jeśli szukacie książki tego rodzaju - rozrywkowej, niewymagającej korzystania ze zbyt wielu szarych komórek, "Oko Kaina" będzie perfekcyjnym wyborem.


Piotr Wysocki

Komentarze

  1. No i masz ci los, no nie wiem co z tym fantem zrobić... Nie spodziewałam się, że jest to tak niewymagająca lektura, liczyłam na porządną, pełną ekscytacji powieść, a nie na tanią rozrywkę, ale że lubię kino akcji, nawet to przerysowane, to być może ta książka dostarczy mi więcej wrażeń ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogłem dodać, że jeśli ktoś lubuje się w tym gatunku, może sobie dodać jedno-dwa oczka do noty końcowej ;-) Myślę, że ma szansę Ci się spodobać - ja, jak pisałem, bawiłem się przy tym dobrze :-)

      Usuń
    2. Dobra zabawa to też jest wartość. Kłopot w tym, że jak coś jest po prostu głupie, to i bawić się przy tym nie sposób.

      Usuń
    3. Co nie znaczy, że akurat ta książka jest głupia, nie znam jej.To tylko takie luźne gadki:)

      Usuń
    4. Bo taka znów do końca głupia nie jest, po prostu nastawiona na ciągłą akcję kosztem psychologicznych rysów postaci i - czasem - logiki ;-)

      Usuń
  2. Po tej ocenie nie mam pojęcia jak się ustosunkować do tej lektury. Może przeczytam kiedyś jak mi wpadnie w ręce :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja swój egzemplarz przygarnąłem za 12 złotych na Dedalusie. W tej cenie spokojnie można podjąć ryzyko ;)

      Usuń
  3. Czasami takie lekkie pozycje też są potrzebne. Ostatnio mam na takie ochotę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nah, kino akcji to niekoniecznie mój konik i do tej powieści mnie totalnie nie ciągnie, może dlatego, że na razie szukam czegoś odrobinę bardziej wymagającego ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bawiłam się przy niej świetnie i połknęłam w zawrotnym tempie. Może niezbyt ambitna ale zabawa przednia:) No i zaskakująca, a to duży plus.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się, książka do połknięcia. Finał zaskakujący, choć nie da się ukryć, że w gruncie rzeczy nie tak świeży :-D

      Usuń
  6. Ja czytadeł nie szukam... :) Czasem same mi wpadają do rąk, ale nie żebym ich usilnie szukała. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Też zwolenniczką powieści sensacyjnych nie jestem, ale nie będę twardo przy swoim stała, bo może akurat przy tej książce też dobrze bym się bawiła. Kto wie, może zdecyduję się ją przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Po przeczytaniu Twojej recenzji to stwierdzam, że to książka nie dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  9. jak kiedyś wpadnie w moje ręce to przeczytam ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja jednak podziękuję, wolę jak książka daje mocnego kopa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie to ujęłaś. Ja raczej nieczęsto sięgam po podobne pozycje, ale jak już to lubię właśnie takie "dające kopa". Mocnego, który zapiera dech w piersiach.

      Usuń
  11. Sensacje to jednak nie dla mnie ; P

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz