Szepty w Ciemności - Jonathan Aycliffe [Recenzja]

Szepty w Ciemności, Jonathan Aycliffe, wydawnictwo: Amber, 220 stron

Druga - i ostatnia jak dotąd - wydana w naszym kraju nakładem wydawnictwa Amber powieść grozy Jonathana Aycliffe. Obie trafiły po pewnym czasie na stoiska z wyprzedażami, co nie daje zbyt wielkich nadziei na kolejne sygnowane nazwiskiem autora historie odnajdywane na półkach księgarni w naszym kraju. Chyba że znajdzie się jakaś inna odważna oficyna wydawnicza, gotowa na ryzyko. Sam nie miałbym nic przeciwko takiemu rozwojowi wypadków. Owszem, o książkach Aycliffa nie można mówić w samych superlatywach, ale pozostawiają po sobie, i to nawet po dłuższym czasie, pozytywny ślad w moim umyśle. A to wcale nie taka prosta sprawa, o czym pewnie doskonale wiecie.

Po Szepty w ciemności sięgnąłem pod wpływem całkiem pozytywnego odbioru przeczytanego jakiś czas wcześniej Pokoju Naomi, o którym to postaram się nieco szerzej napisać w niedalekiej przyszłości. Cóż to takiego, te całe Szepty? Tym razem Aycliffe robi coś, co w zamierzeniu jest bardzo ciekawym zamysłem - stylizuje swoją opowieść na dziennik. Szkopuł jednak w tym, iż ów skrypt to rzecz spisana po latach. Wielu latach, gdyż cierpiącą na nawracające depresje Charlotte, główna bohaterka tej opowieści, w wieku 83 lat za namową lekarza przelewa na papier swoje wspomnienia z dość wczesnego dzieciństwa. Mamy tu zatem pierwszoosobową narrację, ale cała ta formuła z pewnych przyczyn nie ma na dłuższą metę większego sensu. Wszystko za sprawą mocno rozbudowanych dialogów i wypełnionych detalami opisów, przy czym na myśli mam nie tylko odczucia towarzyszące różnym, często nawet zupełnie nieistotnym sytuacjom, ale i otoczenia, wyposażenia pomieszczeń itd. Choćbym bardzo mocno pragnął, to nie jestem w stanie uwierzyć, by jakakolwiek istota ludzka po upływie siedemdziesięciu lat była w stanie to wszystko zachować w pamięci. Chyba że to sugestia, iż staruszce brak kilku klepek w głowie i zwyczajnie plecie od rzeczy, co jednak chyba nie było zamysłem autora ;)  
Koniec końców bardzo szybko o fakcie obcowania z dziennikiem zapominamy i książkę czyta się jak zwyczajną powieść. Powieść, która chciałaby być horrorem, a wychodzi jej to cokolwiek pokracznie. Nie będzie żadną przesadą stwierdzenie, iż grozy jako takiej podczas lektury nie uświadczyłem w ogóle. Aycliffe z uporem maniaka stara się wywołać w czytelniku dreszczyk przerażenia, efekt jest jednak mizerny. Mamy tu całą gamę klasycznych dla tego rodzaju opowieści atrybutów -  nadgryziona zębem czasu wiktoriańska posiadłość, ogrom dziwnych pomieszczeń, niepokojące odgłosy, zjawy... do wyboru, do koloru. Całość nie działa jednak jak należy, prawdopodobnie we względu na wspomnianą przeze mnie mocno wyczuwalną desperację w próbach wrzucenia na plecy czytelnika gęsiej skórki.

Jonathan Aycliffe
Czyli co, książka do niczego? Ano nie. Bo Aycliffe nie jest złym pisarzem i nawet jeśli powieść nie spisuje się zbyt dobrze w roli horroru, to wszystko nadrabia warstwą obyczajową. Ta wypada bezsprzecznie bardzo dobrze. Dodając do tego fakt, iż autor operuje ciekawym i barwnym językiem, nie szczędząc nam długich, plastycznych opisów i nierzadko interesujących przemyśleń bohaterki, efekt końcowy jest nawet lepszy niż przeciętny. Szkoda tylko, że ta lepsza część tej historii znajduje się na początku, później serwując już głównie to, co wychodzi jej najgorzej.
  
Książkę mimo wszystko czyta się nie najgorzej, na swoje szczęście nie jest zbyt obszerna (zaledwie 220 stron), przez co w chwili, gdy zaczyna już męczyć, okazuje się, że dotarliśmy do finału. Przeczytałem, wydanych kilku złociszy nie żałuję, jednak z czystym sumieniem polecić ją w stanie jestem wyłącznie łatwo dającym się przestraszyć miłośnikom klasycznych opowieści grozy. Z nutą obyczajówki - uściślijmy.


Piotr Wysocki

Komentarze

  1. Chyba raczej nie przeczytam. Mam sporą listę książek jak na razie, które czekają na swoją kolej

    OdpowiedzUsuń
  2. Sama nie wiem, na razie mam, co czytać, więc ją sobie odpuszczam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio nie ciągnie mnie do horrorów ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie tam łatwo wystraszyć, więc czemu nie

    OdpowiedzUsuń
  5. Skoro warstwa obyczajowa jest dobrze skonstruowana, to z chęcią przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  6. I przypomniałam sobie, skąd ja znam to nazwisko ! :d oczywiście, Pokój Naomi ! Czytałam to kiedyś, ale szczerze, to książka nie zapadła mi w pamięć, bo zupełnie nie pamiętam fabuły :) tej prezentowanej dzisiaj przez Ciebie też nie będę raczej szukać, ale jeśli będzie na bibliotecznej półce, to pewnie z ciekawości sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Niby książka dobra, ale jakoś nie mogę się do niej przekonać, chociaż jako miłośniczka grozy pod każdą postacią, powinnam bez szemrania zabrać się za nią. Jednak to "Pokój Naomi" przyciąga moje oko. Przy każdej wizycie w bibliotece widzę tę książką i nic sobie z tego nie robię, więc pisz jak najszybciej opinie o tej pozycji :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Amber kusi promocjami ;p Sama się na kilka skusiłam. Tak czasem jest. Ważne że nie żałujesz wydanych pieniędzy ;) Ale nie lubię jak książka mnie męczy...

    OdpowiedzUsuń
  9. Pamiętam, że "Pokój Naomi" bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Nie wiem,czy sięgnę po tę książkę, bo chyba jednak wolałabym się bać podczas czytania horroru:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Czemu zmieniłeś czcionkę? Tamta była boska!!! Zawsze się nią zachwycałam, a ta jest taka.... bezosobowa!
    Do książki mnie nie ciągnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czemu ale miałąm na chwilę czcionkę verdanę, ale już jest ok - super!!! cieszę się, bo ta jest cudna :D

      Usuń
  11. Nie czytałam jeszcze żadnej książki tego pisarza, więc tym bardziej ciekawi mnie poznanie tego pisarza :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Za dużo mam horrorów na karku, żeby się czegokolwiek wystraszyć, więc chyba spasuję ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. mam podobne odczucia wobec serii Brian Keene - tragedii nie ma, ale brakuje polotu.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz