Hrabstwo ponad prawem - Matt Bondurant [Recenzja]

Hrabstwo ponad prawem, Matt Bondurant, Anakonda, 2013, 310 stron, cena: 8,99 zł

Opublikowana przez wydawnictwo Anakonda powieść Hrabstwo ponad prawem Matta Bonduranta przeszła w naszym kraju niemal zupełnie niezauważenie, walając się dziś po wyprzedażach w cenie poniżej dziesięciu złotych. Nie pomogła tu nawet promocja w postaci wyreżyserowanej przez Johna Hillcoata ekranizacji, którą mogliśmy oglądać jakiś czas temu na ekranach kin pod nieco bardziej chwytliwym - choć nie oddającym  w pełni klimatu powieści - tytułem Gangster.

O filmie nie wypowiem się z prostego powodu, nie widziałem go, jednak literacki pierwowzór godny jest poświęcenia mu swego czasu przynajmniej z kilku powodów. Po pierwsze i najważniejsze: mamy tu do czynienia z historią opartą na faktach, spisaną przez wnuka jednego z jej bohaterów. Jak autor przyznaje w posłowiu, za jej podstawę posłużyły mu rodzinne opowieści, anegdoty, wycinki z prasy czy archiwa sądowe, a cała reszta, której nie mógł w żaden sposób zweryfikować, została przez niego dopowiedziana. Mnie wystarczyła jednak świadomość, że większość opisanych na kartach powieści osób oraz wydarzeń istniała i miała miejsce w rzeczywistości, by lekturę odbierać w sposób znacznie bardziej emocjonalny.

Jack Bondurant
Historia rozgrywa się w hrabstwie Franklin pod koniec lat 20. oraz w pierwszej połowie następnego dziesięciolecia ubiegłego wieku. Poznajemy losy trójki znanych w całej okolicy braci Bondurantów, którzy parają się nielegalnym procederem pędzenia i przemytu alkoholu. Sam ten fakt nie jest jeszcze niczym niesamowitym - w oficjalnym raporcie Krajowej Komisji Przestrzegania i Egzekucji Prawa z 1935 roku możemy przeczytać, iż " w jednym z hrabstw (Franklin) szacuje się, że 99 mieszkańców na 100 bierze udział w produkcji lub dystrybucji nielegalnego alkoholu". Bonudrantowie mają jednak znacznie szerszy rozmach i ambicje, te zaś - koniec końców - zwalą im na głowy poważne kłopoty. Howard, Forrest i Jack różnią się właściwie wszystkim, począwszy od wyglądu zewnętrznego, skończywszy na charakterach, każdy z nich ma jednak swoje motywacje i dręczące go demony, które w trakcie lektury krok po kroku poznajemy. Pewną rolę odgrywa tu też postać pisarza i dziennikarza Sherwooda Andersona, który przybywa do hrabstwa w celu zrelacjonowania procesu gangu przemytników. Autor burzy za jego sprawą chronologie powieści, gdyż Anderson pojawia się we Franklin w roku 1934, kilka lat po wydarzeniach, o których czytamy w głównej części historii, na szczęście jednak nie zaburza to odbioru całości. Ba, stanowi wręcz zaletę, pozwalając czytelnikowi spojrzeć na wydarzenia i samo miejsce z zupełnie innej perspektywy.

Szalenie przypadł mi do gustu dojrzały styl Matta Bonduranta. Kiedy wymaga tego sytuacja, skupia się na lirycznych opisach i detalach, a innym razem zwyczajnie rzuca czytelnikowi w twarz mocną i bezpośrednią relacją z jakiegoś wydarzenia. To proza bardzo sugestywna, grająca na emocjach i mocno wgryzająca się w pamięć. Pełna żywych postaci, trzymająca w napięciu i zwyczajnie bardzo dobrze napisana. Rzecz, wbrew pozorom, nie tylko dla mężczyzn. Zdecydowanie polecam. 



 Piotr Wysocki

Komentarze

  1. Filmu nie oglądałam ale opis książki mnie zaciekawił, zwłaszcza, że piszesz, iż jest klimatyczna, co bardzo lubię w powieściach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię takie książki, takie smaczki. Nikt o tym nie słyszał, przemknęło niezauważenie, a jednak ktoś raz na jakiś czas, być może przypadkiem, wygrzebie to z odmętów. Jeśli będę miała okazję, chętnie przeczytam.
    Zapraszam do mnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie słyszałam o książce ani o filmie... Jest czego żałować. Tytuł zapisuję.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha! Widziałam film i całkowicie mnie oczarował swoim poczuciem humoru dotyczącym sytuacji, jakie napotykali na swojej drodze bracia ^^ Nie spodziewałam się, że film został nakręcony na podstawie książki, bo tak to już dawno bym chwyciła za książkową wersję :3

    OdpowiedzUsuń
  5. O filmie już czytałam, więc i książka czeka w kolejce, by dla świętej zasady kolejności najpierw zapoznać się z pierwowzorem, a potem ekranizacją/adaptacją. Nie ukrywam jednak, że we współczesnej filmografii trochę mnie nuży fakt, że wszystkie książki przenoszą na ekran, nie pozostawiając czytelnikowi wyboru i obrazując to, co tak świetnie działało tylko w wyobraźni.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz