Tormentum: Dark Sorrow [PC] [Recenzja]

Tormentum: Dark Sorrow, OhNoo Studios, PC, cena: 11,99 Euro

Przyznaje się bez bicia: o istniejącej od jakiegoś czasu ekipie skrywającej się pod nazwą OhNoo Studio usłyszałem dopiero przy okazji zapowiedzi Tormentum: Dark Sorrow, o którym to tekst ten będzie właśnie traktował. Na moją korzyść przemawia fakt, iż ów trzyosobowa ekipa stworzyła wcześniej produkcje na sprzęt Apple skierowane do znacznie młodszego grona odbiorców. Tormentum jest zaś czymś, czego dzieciom zdecydowanie nie powinno się pokazywać (zwłaszcza po zmroku). I nie chodzi tu wcale o przesycenie gry przemocą czy golizną. To pierwsze występuję bowiem w rozsądnej i uzasadnionej dawce, a drugiego nie ma w ogóle. Rzecz tkwi w stylu oprawy i atmosferze, które co wrażliwszych osobników mogą przyprawić o senne koszmary. Spójrzcie tylko na zrzuty ekranu. Celowo umieściłem ich w tekście więcej niż zazwyczaj to czynię.

Fabuła Tormentum od początku jest mocno niejasna, pozostawiająca spore pole dla wyobraźni. Oto budzimy się w ciele bezimiennego bohatera, który poza tożsamością skrywa też swoją twarz. Jedyne co widzimy, to jego wymięte szaty. Po krótkiej chwili okazuje się, że zostaliśmy schwytani i następnie uwięzieni w zamku otoczonym przez skały, spękaną glebę i ciemne chmury na niebie, z którego to nieustannie spadają meteoryty. Dlaczego tu trafiliśmy? Cóż to w ogóle za miejsce? Ucieczka z niego to tylko pierwszy krok do możliwości uzyskania odpowiedzi na wszelkie pytania.

Nie skłamie twierdząc, że zaserwowana przez autorów opowieść sprawia z początku wrażenie tyleż intrygującej, co dość sztampowej, opartej na wytartych schematach. Wyrażenia z początku użyłem jednak celowo, gdyż z każdym kolejnym kwadransem rozgrywki fabuła zyskuje na głębi i zaczyna autentycznie wciągać, przez co ciężko oderwać dłoń od myszy. I tak jest już do samego finału, o którym nie napiszę nic, by jakimś przypadkiem nie zepsuć Wam frajdy z samodzielnego odsłonięcia skrywającej go kurtyny. Co jednak czeka nas w drodze do napisów końcowych? Przede wszystkim zagadki. Dużo zagadek.

Miłe towarzystwo, tylko cosik nierozmowne
Tormentum to dwuwymiarowa przygodówka typu "wskaż i kliknij". Klasyczna, pozbawiona unowocześnień w postaci elementów zręcznościowych i tak zwanych czasówek. Tu możemy głowić się do woli, zaglądać gdzie tylko się da, gdyż bohater jest na tyle uważny, by nie ginąć przez naszą ciekawość na każdym kroku (Sierra się kłania). Miło. Zamiast zapisywania rozgrywki przed przejściem do nowej lokacji bądź wykonaniem jakiejś czynności możemy się skupić na tym, co w przygodówkach najistotniejsze - zagadkach. W Tormentum znajdziemy ich zatrzęsienie. Niemalże każdy ekran skrywa w sobie jakąś łamigłówkę, a używając tego słowa mam na myśli rzeczywiście zadania wymagające rozruszania szarych komórek i poświęcenia im chwili czasu, a nie tylko użycia gdzieś znalezionego wcześniej przedmiotu. Owszem, to drugie pojawia się w równie licznych odsłonach, ale większość czasu spędzonego przed monitorem przeznaczymy (między innymi) na rozpracowywanie różnych mechanizmów. Poziom trudności? Niestety stosunkowo niski, zwłaszcza dla starych wyjadaczy. Nie oznacza to jednak, że gra przechodzi się sama. Co to, to nie. Nawet mnie, gatunkowemu zapaleńcowi o kilkunastoletnim stażu zdarzyło się dwa czy trzy razy przyciąć na krótszą czy dłuższą chwilę. Kluczem do sukcesu okazuje się - cóż za niespodzianka - dokładne przeczesywanie kursorem każdej z lokacji. Niektóre z ważnych notatek czy przedmiotów są na pierwszy rzut oka niewidoczne, choć twórcy (tu ponowny ukłon w stronę żółtodziobów) zadbali o to, by najistotniejsze "gorące punkty" na ekranie spowijała migająca poświata. Zwłaszcza w początkowej fazie rozgrywki, bo z czasem jest ich jakby coraz mniej. Same łamigłówki, jeśli już jest nam dane do nich przystąpić, rozwiązuje się jednak bardzo szybko, dosłownie w minutę, góra dwie. Chwilami autentycznie było mi żal, że OhNoo nie pokusiło się o stworzenie trybu zaawansowanego, gdzie zagadki byłyby nieco podkręcone pod kątem skomplikowania. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Wartym wspomnienia udogodnieniem jest ponadto noszony przez bohatera notatnik, w którym przerysowuje potrzebne mu schematy i rysunki, uwalniając nas od przymusu korzystania z ołówka i stosu kartek. 

Od strony wizualnej gra jest ucztą dla oczu
Elementem, który najsilniej przyciągał mnie do dzieła OhNoo była jego specyficzna, inspirowana pracami Zdzisława Beksińskiego i H.R Gigera oprawa wizualna. Grafika jest dwuwymiarowa i ręcznie rysowana, ale poprzez zastosowanie efektu paralaksy i wrzucenie animowanych obiektów czy istot odwiedzane przez nas lokacje nie sprawiają wrażenia statycznych tapet. Owszem, już na nieruchome screeny można wpatrywać się całymi minutami, nie mogąc się nimi znudzić (dowodem na to fakt, iż jeden z nich zdobi obecnie mój pulpit laptopa), ale w rzeczywistości wygląda to jeszcze lepiej. Efekt jest nierzadko po prostu piorunujący. Jeśli miałbym ów widoki porównać do innej gry, byłaby to pierwsza część Dark Seed, przy której zresztą współpracował sam Giger (podrzucając deweloperowi szkice z szuflady - nie wysilił się chłopina). I, co najważniejsze, rodzima produkcja wcale nie wypada w tym porównaniu gorzej. Szczególnie niepokojąco i psychodelicznie prezentują się w Tormentum wszelkiego rodzaju "żywe" istoty, z którymi możemy wejść w interakcję, ale i same miejscówki, pełne mroku i czającej się tuż za rogiem bądź bezpośrednio przed naszymi oczami grozą niewiele im ustępują.

Stary, nie łam się, jutro też jest dzień...
O dźwięku wiele powiedzieć się nie da. Jest po prostu przyzwoity. Głównie za sprawą tego, że sample opisujące nasze działania brzmią tylko nieźle, a voice-acting nie występuje wcale, gdyż ostatni element, muzyka, perfekcyjnie wpisuje się w atmosferę zwiedzanych terenów (jedna uwaga, trzeba przesunąć suwak głośności muzyki na full, bo gra nieco za cicho - przynajmniej w moim odczuciu). Kilka utworów wpada wręcz ucho, zmuszając do pozostania w lokacjach gdzie są odgrywane znacznie dłużej niż wymagają tego okoliczności.

Ilość czaszek sugeruje, że niewielu zeszło z tego "stołu"
wciąż żywych
Przejście przez blisko 80 ekranów i rozwiązanie skrywanych weń zagadek zajęło mi nieco ponad 5 godzin. Jak na tytuł indie jest to wynik absolutnie zadowalający, zwłaszcza że Tormentum warto ukończyć dwukrotnie. Podczas rozgrywki trafiamy bowiem na kilka momentów, gdzie możemy dokonać pewnych wyborów natury moralnej. Wszystko to ma wpływ na zakończenie, a ja sam jestem na tyle nieusatysfakcjonowany dwoma nie do końca przemyślanymi działaniami, iż zapewne niebawem ponownie rozpocznę przygodę, przy okazji zdobywając kilka dodatkowych osiągnięć na Steamie. Minusy? Chyba tylko warstwa pisana, która jest nie najwyższych lotów i odrobinę gryzie się z budowaną przez oprawę audiowizualną atmosferę. Skryta za płaszczem postać bezimiennego bohatera budzi niepokój i niepewność, które burzone są przez jego przedstawione w formie tekstowej myśli i wypowiedzi pojawiające się podczas zbierania przedmiotów i oglądania otoczenia. Są zbyt banalne i często zwyczajnie zbędne. Uważam wręcz, że sterowany przez nas osobnik powinien przez większość rozgrywki milczeć, co wyraźnie podsycałoby poczucie zagubienia. Jeśli graliście kiedyś w casualowe (a przy tym bardzo przyjemne) przygodówki od Artifex Mundi, zapewne już wiecie, co mam na myśli. I o ile tam nie gryzie się to zazwyczaj z klimatem, to w Tormentum już i owszem.

Podsumowanie będzie w zasadzie tylko formalnością. Tormentum: Dark Sorrow to bardzo dobra, choć stosunkowo prosta i niepozbawiona drobnych niedoskonałości przygodówka, którą mogę polecić każdemu graczowi w stosownym wieku. Amatorów gatunku nie odstraszy przymus ciągłego spoglądania do solucji, a zapaleńców na tyle zaabsorbuje oprawa, że nawet przechodząc całość z marszu będą bawić się znakomicie (przy czym, ze względu na wszechobecną psychodelię, wyrażenie zabawa do najfortunniejszych tu nie należy). Jeśli jesteście przy okazji miłośnikami twórczości Gigera i Beksińskiego, po Tormentum sięgnąć po prostu musicie. A ja tymczasem planuje zaopatrzyć się w wersje fizyczną. Taką grę bezsprzecznie warto mieć w swojej kolekcji. Nie wspominając nawet o artbooku, którego cena jest jednak zaporowa jak na moją biedną kieszeń. Polecam z czystym sumieniem.



Piotr Wysocki

Komentarze

  1. Sama też zamierzam dołożyć do mojej kolekcji grę w wersji pudełkowej, swoją drogą w cudownym wydaniu, godnym stania na półce, na centralnym, widocznym miejscu ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Brzmi świetnie, chętnie bym zagrała. Jestem mocno zaintrygowana i myślę, że początkowa sztampowość i pozostawiający nieco do życzenia dźwięk nie będzie mi przeszkadzał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To samo chciałam napisać:) Gra wydaje się idealna dla mnie.

      Usuń
  3. Wersje pudełkową można kupić normalnie w sklepie? Czy tylko on-line?

    OdpowiedzUsuń
  4. Od strony graficznej wygląda naprawdę intrygująco. Chyba się skuszę skoro aż tyle osób jest nią zainteresowanych.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz